Mowa oczywiście o locie tanimi liniami, który wybrał poseł PiS Adam Hofman, jego trzech partyjnych kolegów i ich małżonki. Początkowo rzecz wyglądała na zwykłą obyczajówkę - ot, żony polityków, już lekko wstawione na lotnisku, miały ochotę kontynuować zabawę w samolocie i popijały z przyniesionej flaszki. No i awanturowały się ze stewardesą. Cóż, słoma z butów... Co tu więcej się natrząsać nad podpitymi i agresywnymi pańciami. Ale chwilę potem okazało się, że to nie był wakacyjny wyjazd z żonami, tylko panowie posłowie polecieli do Madrytu służbowo, jako delegacja polskiego parlamentu, na posiedzenie Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy. Już zaczęło dzwonić. A za moment przyszedł kolejny cios, bo dowiedzieliśmy się, że posłowie pobrali na wyjazd z Kancelarii Sejmu kilkunastotysięczną zaliczkę na ryczałt samochodowy, bo zadeklarowali, że do stolicy Hiszpanii pojadą prywatnymi samochodami. Dowiedzieliśmy się również, że na posiedzeniu de facto nie byli - podpisali się na listach obecności i zniknęli. No i jeszcze w sieci pojawiło się nagranie, jak poseł Hofman z żoną kolegi szaleją na głównym placu Madrytu. Na trzeźwych nie wyglądają. Koniec, kropka. Pytanie jest proste: czy Hofman i jego sejmowi koledzy to proste buractwo, co chce pochlać przy okazji służbowego wypadu, czy też gromada złodziei? Jeżeli bowiem posłowie najpierw kupili tanie bilety do Madrytu (a właśnie tak najprawdopodobniej było), a później wystąpili do Sejmu o ryczałt na podróż prywatnymi samochodami, to mamy na stole paragrafy. Składanie fałszywego oświadczenia i wyłudzenie pieniędzy. Ale wcześniej, zanim zastuka do nich prokurator, zostaną wyrzuceni z PiS, bo to im obiecał Jarosław Kaczyński. To znaczy obiecał trzem posłom - Hofmanowi, Kamińskiemu i Rogackiemu. Czwarty towarzysz podróży, europoseł Dawid Jackiewicz, ponieważ nie brał z Sejmu pieniędzy na podróż (co samo przez się rozumie), został oszczędzony. Reakcja Kaczyńskiego jest oczywista, nie ma innego wyboru. Po tym jak Tusk wyrzucił Drzewieckiego i Chlebowskiego, gdy wybuchła afera hazardowa, jest to standard. Takie sprawy trzeba natychmiast przeciąć, bo inaczej zacznie tracić cała formacja. PiS próbuje się więc bronić, jakoś wyjść z tej paskudnej sytuacji. Wiadomo - ostatni tydzień kampanii. Jarosław Kaczyński opowiada, że w Platformie to taki Sławomir Nowak (ten od zegarka) to jest przez kumpli chroniony, a on od razu ścina głowy itd. Ja nie wiem, czy te tłumaczenia do kogoś trafią. Bo wycieczka do Madrytu to nie jest dopust Boży, który trafił się właśnie PiS. To jest coś poważniejszego, za co Jarosław Kaczyński ponosi odpowiedzialność. Bo to on przez całe lata holował Hofmana, ciągnął go w górę i otaczał polityczną opieką. A przecież wiedział, że to człowiek - fabryka problemów. Znał sprawę żony Hofmana, która pobierała przez wiele miesięcy pieniądze z ZUS, znał sprawę jego dziwnych pożyczek i przelewów na konto, znał też nagranie z PiS-owskiej imprezy, na którym poseł chwali się długością swego członka. Na te wszystkie wyskoki prezes przymykał oczy. Nie szanował Hofmana, śmiał się z niego, że leży na jego wycieraczce częściej niż jego kot, ale używał i osłaniał. Używał do rozmaitych słownych bijatyk. Hofman chodził od stacji do stacji i tam - niczym prosty najmimorda - gardłował w imieniu swojej partii i prezesa. I to się musiało prezesowi podobać, bo na takich ludzi stawiał. Hofman nie był jedyny. Polityczna historia Jarosława Kaczyńskiego to kolejni młodzi politycy działający w jego otoczeniu - zapalczywi, brutalni i przeważnie niezbyt mądrzy. To był Ziobro, to był Michał Kamiński, Jacek Kurski (chwalił się, że jest bulterierem prezesa), a ostatnio Hofman. Kaczyński nie widział ich ułomności? Przecież widział, ale mu to nie przeszkadzało, co innego było dla niego ważniejsze. Co? Łączy tych polityków jakaś bezmyślna brutalność, bezrefleksyjność. Każdy, kto choć trochę interesuje się polityką, słyszał ich wielokrotnie. Zawsze atakowali, chętnie obrażali rozmówców, szli w przysłowiowe zaparte. Kaczyński posyłał ich w bój i za lojalność i bezwzględność nagradzał. W tygodniku "Newsweek" niedawno opisano, jak w domu u Michała Kamińskiego gościł prezes Kaczyński. "Panie prezesie, wszystko, co tu jest, zawdzięczamy panu - przymilał się 'Misio'. I wołał do żony - powiedz panu prezesowi, że tak zawsze mówię!". Potem Kamiński porzucił Kaczyńskiego, poszedł do PO, teraz podobno doradza Ewie Kopacz. A u boku prezesa zastąpił go Hofman. Mam wrażenie, że tak samo swojemu szefowi opowiadający, że wszystko mu zawdzięcza. Tendencja do wypłukiwania z otoczenia prezesa ludzi choć trochę samodzielnych i myślących jest tak wyraźna, że prof. Jadwiga Staniszkis, osoba ważna na prawicy, nie tak dawno zaczęła bić na alarm, że prezes otacza się "gamoniami". Dała tym sposobem dowód swej naiwności, bo przecież prezes wie, jakimi osobami jest otoczony. I ewidentnie postawił na bezmyślnych wykonawców. Tylko, że nie można mieć wszystkiego... Albo się ma w ekipie "hofmanów" albo profesorów. Prawdziwych oczywiście, bo Gliński, to raczej atrapa profesora. A jeżeli ma się "hofmanów", to trzeba liczyć się, że będą kłopoty. Tak oto IV RP, jeszcze zanim wróciła do władzy, pokazała nam swoich funkcjonariuszy. Żołnierzy IV RP, żołnierzy rewolucji moralnej. Adama Hofmana, agenta Tomka, który mężowi swej kochanki mówi, że zaraz mu krzesłem przy... , czy posłankę Pawłowicz. Sorry, ale to dobrze nie może się skończyć. I to chyba wyjaśnia tajemnicę siedmiu porażek prezesa. Bo w PiS-ie , jak w porządnej partii komunistycznej - jest wódz, jest idea, tylko kadry nie te. Nie mówiąc już o niewdzięcznym narodzie...