Nie, nie chcę przy tym rozdzierać szat, że oto rezygnujemy z "kompromisu" z roku 1993, czyli z uchwalonej wówczas ustawy, bo to nie był żaden kompromis - to była (i jest) jedna z najbardziej restrykcyjnych ustaw antyaborcyjnych w Europie. Jej uchwalenie to był triumf środowisk kościelnych, a jej kształt to był kompromis wewnątrz tych środowisk. A teraz zastąpimy ją ustawą bardziej restrykcyjną niż jest w Iranie. Cofającą nas w czasy, których nigdy nie było. Więc czy można się dziwić, że ludzie protestują? Że nie chcą piekła kobiet? Wyciągam z tego wnioski dotyczące polityki - na naszych oczach pojawia się coraz mocniejsze pęknięcie nie tylko między Polską prawicową, konserwatywną a Polską liberalną, lewicową. Ono pojawia się również wewnątrz tej drugiej części, wewnątrz tego wielkiego amalgamatu rozciągającego się na lewo od PiS. I nie jest to jakiś podział programowy, ideowy. Nic z tych rzeczy. Tu chodzi raczej o to, czy wierzyć Kaczyńskiemu, że się zatrzyma, że można w jakichś sprawach z nim się dogadać, czy też pozostaje jedynie droga protestu. Oto więc mieliśmy polityków, którzy poszli na spotkanie do Sejmu z Jarosławem Kaczyńskim po to tylko, żeby szef PiS mógł ogłosić na konferencji prasowej, że prowadzi z opozycją rozmowy. Ograł ich, jak czeredę dzieciaków, a jeden z nich jeszcze opowiadał, że widział "światełko w tunelu". A z drugiej strony mamy spontaniczne protesty na ulicach miast organizowane przez Partię Razem i przez Komitet Obrony Demokracji. I co tu się rozwodzić - wiatr wieje w żagle tym drugim. Partie sejmowej opozycji, mimo że zbierają w sumie powyżej 30 proc. poparcia, nie wyglądają na takie, które stać na coś energicznego, które miałyby jakąś wizję nowej Polski. Platforma to dziś cień tej dawnej PO. Nie zauważyłem, by ta partia dokonała jakiejkolwiek refleksji nad ośmioma latami swoich rządów. By miała coś Polakom do zaproponowania poza powrotem do "jej" czasów. W tej postawie przypomina czasem mocno dojrzałego pana, który swoje w życiu zaliczył, a teraz - kiedy urósł brzuszek i wypadły włosy - dziwi się, że młode dziewczyny (takimi zawsze się interesował) nie reagują na jego awanse. Nie rozumie, dlaczego stracił seksapil. A Nowoczesna? Ta partia coraz bardziej przypomina mi projekt: robimy młodszą wersję PO. Z ust Ryszarda Petru nie padły jakiekolwiek idee, które nie padłyby wcześniej z ust Leszka Balcerowicza, Janusza Lewandowskiego czy Jana Krzysztofa Bieleckiego. Nowoczesna adresuje swój przekaz do tych, którym się powiodło, do najbogatszych. Nie jest ugrupowaniem, które choćby udawało, że myśli o wszystkich obywatelach RP, a zwłaszcza o tych, którym żyje się gorzej. Więc już na starcie wiadomo, że nie jest to partia, która gra o całą pulę, tylko o kawałek władzy. Więc jaką może być alternatywą? O PSL i SLD nie wspominam, bo ludowcy od dawna pogodzili się z rolą przystawki PO, a SLD do takiej roli aspiruje... Gdy ugrupowania głównego nurtu zawodzą, nie odpowiadają na aspiracje swoich potencjalnych wyborców, wtedy w to miejsce wchodzą inni, bardziej zdeterminowani, którym bardziej się chce. Nie dziwmy się więc, że dziś głównym punktem ataków pisowskich mediów jest KOD i Mateusz Kijowski, a za chwilę dołączy Partia Razem. Bo stamtąd płynie dla PiS realne zagrożenie. Oni są twardzi, wiedzą czego chcą i są dla wyborców przewidywalni. Oni - jak to już kiedyś wspominałem - łamią dotychczasowy monopol prawicy na wielotysięczne manifestacje, machanie biało-czerwonymi flagami i okrzyki "tu jest Polska". Więc jeżeli KOD i Razem wytrzymają najbliższe miesiące, zachłyśnięcie się obywateli programem 500+, rocznicę chrztu Polski, wizytę papieża, szczyt NATO (takie huczne imprezy zawsze dają punkty rządzącym), to mają realną szansę na to, by zostać liderem opozycji. By narzucić opozycji ton. A jeśli polegną gdzieś w boju, to pojawią się w ich miejsce inni, tacy, którzy potrafią uwieść wyborców wizją innej Polski. Bez zakazu aborcji, bez jedynowładztwa, bez nowych awantur co tydzień. Platforma i Nowoczesna, w obecnej postaci, do tej roli się nie nadają.