Czy próbowaliście założyć ostatnio strój, w którym szliście - powiedzmy - do pierwszej komunii? Albo ulubioną kurteczkę z dzieciństwa? Pewnie nie. I chyba nie jest to przypadek. Są rzeczy, z których się zwyczajnie wyrasta. Bo człowiek dorosły wygląda, mówi i zachowuje się inaczej niż dziecko. To naturalne. Nienaturalne jest raczej, jeśli ktoś uparcie próbuje przeczyć faktom. Udaje przedszkolaka, choć na łbie już sporo siwizny a pod oczami niemało zmarszczek. Uprawia klasyczny i opisany w literaturze psychologicznej "Piotrusiopanizm". A teraz przenieśmy tę zasadę na realia polityki. W tym polityki międzynarodowej. Polska w ostatnich 30 latach bardzo mocno urosła. W latach 1990-2022 nasza gospodarka zwiększała się w średnim tempie 4 proc. rocznie. Takiego wyniku nie zrobił w tym czasie żaden kraj w Europie. Żaden. A pośród gospodarek rozwiniętych lepszym średnim wzrostem PKB może się pochwalić jedynie Australia. W roku 2004 polskie PKB to było 40 proc. unijnej średniej. Dziś już 70 proc. W momencie naszego wchodzenia do UE stosunek potencjałów gospodarek polskiej i niemieckiej to było 1 do 5. Teraz wynosi 1 do 3. Oczywiście, że gołe PKB to nie wszystko. A wszelkie międzynarodowe zestawienia gospodarczych wskaźników powinny nas interesować nie same dla siebie - bo to nie żaden konkurs świadectw ani nie walka o wpis do księgi rekordów Guinessa. Przywołuję te dane po to, żeby pokazać, iż to Polska faktycznie w ostatnich latach zwiększyła swój gospodarczo-ekonomiczny rozmiar. A ponieważ mówimy tu o piątym co do wielkości kraju Unii Europejskiej, to taka zmiana ma znaczenie i jest dostrzegalna. Nie da się udawać, że nie zaszła. Bo nie jesteśmy już tym kim byliśmy w roku 1990, 2000 czy nawet 2010. A jednak. Mam ciągle wrażenie, że spora część polskiej opinii publicznej czy klasy politycznej zachowuje się jakby tej ewidentnej zmiany po prostu nie umieli dostrzec. Ilekroć mowa o odgrywaniu przez Polskę nowej - bardziej dopasowanej do nowych rozmiarów - roli w układzie międzynarodowym, reakcją jest szyderstwo lub histeria. Widać to było choćby w ostatnich dniach przy okazji wizyty prezydenta Bidena w Polsce. Jedni narzekają, że to "machnie szabelką", "sny o potędze", "polaczkowaty samozachwyt". Inni grymaszą, że dajemy się wykorzystywać perfidnej Ameryce. Że znowu jesteśmy ich "tanią prostytutką", jak dwadzieścia lat temu przy okazji wojny w Iraku. Podobnie było w poprzednich miesiącach i latach. Gdy Polska ścinała się z Komisją Europejską (o Pakiet Fit For 55), z Niemcami o prawo do reformowania własnego systemu sądownictwa albo z USA (czy ktoś to jeszcze pamięta?) o to, by nie mieszali się w to jak rozwiązujemy nasz problem roszczeń reprywatyzacyjnych. Za każdym razem spora część polskiego komentariatu nie mogła sobie odmówić przygany. Jak gdyby ich zdaniem Polska z jakiegoś dziwnego powodu nie miała prawa do prowadzenia własnej polityki europejskiej i własnych suwerennych wysiłków dyplomatycznych. Jak gdybyśmy byli z jakiegoś powodu pozbawieni kompetencji do działania w tej witalnej sferze polityki. Dlaczego? Bo za wysokie progi? Bo za głupi? Bo za mali? Bo politykę europejską to mogą robić mądrzy ludzie w Berlinie, Brukseli czy Paryżu? Ale broń Boże nie w Warszawie! Tymczasem to jest przecież idiotyczne. Takie nastawienia jest przecież właśnie odpowiednikiem paradowania przez dorosłych ludzi w przykrótkich koszulach i niedopinających się pękających w szwach spodniach z dzieciństwa. Mam wrażenie, że spora część polskiej opinii publicznej nie chce przyjąć do wiadomości faktu, że już dawno z tych ciuszków wyrośliśmy. Już na nas nie pasują. Trzeba zaopatrzyć się w nową - bardziej odpowiednią do nowych okoliczności garderobę. Nie jesteśmy już tą Polską, która stała ze zmieloną czapką w ręku w bram do euroatlantyckiego raju. Jesteśmy w innym miejscu. Jesteśmy więksi. I mamy prawo zachowywać się inaczej. Jak dorośli. Jako 40-milionowy kraj o szóstym największym potencjale gospodarczym w Unii. Jako największy kraj regionu postsocjalistycznego będący dziś częścią Zachodu. Jako kraj frontowy NATO. Mamy prawo formułować po swojemu własne interesy. Nawet jeśli nie są to interesy pokrywające się z interesami innych dużych graczy. Jesteśmy nisko Ameryki, gdy jej potrzebujemy. Ale stawiamy się jej gdy nam wchodzi na głowę. Podobnie z Niemcami, Francją albo Komisją Europejską. I to nie jest żadne "machanie szabelką". To nie jest "polaczkowata megalomania". To jest rzeczywistość. To jest dorosłość.