Jeśli ktoś uważa, że Polacy po wakacyjnym wypoczynku nabiorą do życia bardziej pogodnego dystansu i przy okazji bardziej łagodnie spojrzą na rząd, to jest w grubym błędzie. To się nie spełni. Po pierwsze dlatego, że większość nigdzie nie wyjeżdża, bo ludzi nie stać na beztroskie wydawanie pieniędzy. A po drugie dlatego, że wystarczy wyjechać i porównać... I raczej na pewno to porównanie nie wypadnie na korzyść Polski. Miałem ostatnio okazję pojeździć trochę po Polsce i Europie i tłukąc się po naszym pięknym kraju kolejnym objazdem gotowałem się na samo wspomnienie ministra Nowaka czy też jego poprzednika. Europa opleciona jest siecią wygodnych autostrad - jeździ się tam szybko i bezpiecznie. I nie myślę nawet o "starej Europie", bo to jest standard znany od lat, ale o krajach, które razem z Polską wstępowały do Unii, takich jak Czechy, Słowacja czy Słowenia, albo i całkiem przed chwilą - jak Chorwacja. Oni to zbudowali. A my? W Polsce problemem jest zbudowanie dwupasmowej autostrady z jednego krańca państwa na drugi. Budowanie odbywa się po kawałku, więc podróżowanie wygląda tak, że najpierw jedzie się wygodnie 70 kilometrów, a potem drugie siedemdziesiąt tłucze się przez wioski jakimiś dziurawymi wertepami. Z południa Polski szybciej i wygodniej dojedzie się nad Adriatyk niż nad Bałtyk i tysiące rodaków wyciągają z tego wnioski. Nie radzę przy tym decydować się na wyjazd w Polskę, zanim dokładnie nie sprawdzi się w internecie aktualnej sytuacji drogowej. Żadne mapy czy nawigacje tu nie wystarczą, bo albo są nieaktualne, albo - przeciwnie - pokazują odcinki, które jeszcze są w proszku. Łatwo więc gdzieś się zakorkować, bo pojedzie się jakimś odcinkiem autostrady za daleko, albo tłuc się w kawalkadzie. Wiedza, jak najlepiej dojechać z punktu A do punktu B, jest dziś w Polsce wiedzą ekskluzywną, dostępną dla nielicznych. Różne są przyczyny tego poszatkowania. W Polsce kilometr autostrady należy do najdroższych, a i tak połowa firm je budujących bankrutuje. Dlaczego tak się dzieje? Tego jeszcze nikt przekonująco nie wyjaśnił. Efekt jest taki, że mamy odcinki porzuconych robót. Inną sprawą są budowle typu mosty, wiadukty czy tunele. Niektóre budowane są latami, co więcej, nie wiadomo czy są budowane dobrze czy źle, czy za chwilę się nie zawalą. Na wszelki wypadek roboty przy nich są wstrzymywane. Urzędnicy drogowi czekają, jakby wiedzeni wiarą magiczną, że samo się naprawi. Śmiać się czy płakać? Czytam opis sporów dotyczących mostu nad małą rzeczką (bynajmniej nie Dunajem). Podobno wszystkiemu winien jest nowatorski projekt. Jezu! A po co taki? To nie można było zaprojektować mostu tak, jak robią to w innych krajach? Kto to zatwierdzał? Jakieś odpowiedzialne ciało czy Jaś Fasola? A może ta niemożność prostego i logicznego działania to jakieś fatum? W XVIII wieku takie modne było przysłowie: "Polski most, niemiecki post, włoskie nabożeństwo - wszystko to błazeństwo". I co, zmieniło się coś? Teraz z kolei dowiedziałem się, że jakiś odcinek drogi będzie szczególnie drogi, bo przewidziano w nim tunel. Co tu się rozwodzić - nie trzeba jechać w Alpy, żeby zobaczyć tunele mające po wiele kilometrów. Nie zbudowali ich Marsjanie. Więc czym się kłopotać? Że jakiś tunel mają budować w Polsce? A co to za nowość? Niezrozumiała nieudolność w budowaniu sieci nowoczesnych dróg to jedno. Ale jest jeszcze inny problem - otóż może okazać się, że za parę lat te drogi Polska jakoś tam pobuduje. Trzykrotnie dłużej i dziesięciokrotnie drożej niż za Gierka. Tylko że nawet wówczas jazda polskimi drogami to będzie jak loteria. Człowiek wjedzie na autostradę, ale już nie za bardzo będzie wiedział, gdzie wyjedzie... Dlaczego tak się stanie? Kto jeździ po Polsce ten wie. Otóż, czytanie rozsianych po drogach drogowskazów to droga do zguby - one częściej mylą niż pomagają. Nie ma tam jakiejkolwiek logiki i ciągłości. Raz się jedzie na Łódź, raz na Warszawę, innym razem na Radom, choć wciąż jest to ta sama trasa. To wszystko wygląda jak sen wesołego inżyniera (ruchu). Na dodatek, drogi urozmaicają nam kolorowe reklamy, wielkie billboardy, oczopląs od tego, no i miejscowa ludność sprzedająca po poboczach dary natury. Strzeżcie się, bo nikt nie wie, czy jadący przed tobą gwałtownie nie zahamuje, albo nagle nie skręci, albo pani z przeciwległego pasa nie zacznie przebiegać drogi w poszukiwaniu tańszych jagód. Oto kawałek Orientu w sercu kontynentu. Więc nóż w kieszeni się otwiera na wspomnienie ministra Nowaka i jego wesołej ekipy. I taka oto tęsknota: a może by tak wysłać ich wszystkich w kosmos? Ha! Piękne marzenie, ale czy mądre? Już szykuje się PiS do rządzenia, oni kreują się na alternatywę. No to włosy stają dęba, bo PiS-owcy, gdy rządzili, to w ogóle dróg nie budowali, to nie było ich powołanie. Oni węszyli spiski, mocowali się z Rosją, z Niemcami. Nic nie zbudowali, poza Muzeum Powstania Warszawskiego. To co, wierzy ktoś, że tym razem może im się odmienić? Zwłaszcza że najpierw będą budować pomniki Lecha Kaczyńskiego, po jednym w każdym mieście wojewódzkim, i muzea smoleńskiej katastrofy... Robert Walenciak