Bez nowych technologii sprawa nie nabrałaby rozgłosu. Nagranie z policjantem strzelającym do nastolatka wrzucono do sieci. Trudno, by się nie zagotowało. Jako jeden z pierwszych swoje oburzenie wyraził prezydent Emmanuel Macron, skądinąd zrywając z tradycją mniej lub bardziej ostrożnego brania strony służb mundurowych. Kilka dni spektakularnych zamieszek, podpalania aut, plądrowania sklepów trafiło na medialne jedynki. Straty oszacowano wstępnie na miliard euro. Zamieszki na francuskich przedmieściach wdarły się także polskiej polityki. Lider opozycji, Donald Tusk, w swoim filmiku skomentował, że: "oglądamy wstrząśnięci sceny z brutalnych zamieszek we Francji". Następnie postraszył przygotowywanym przez PiS ułatwieniem imigracji do Polski. I dorzucił: "Kaczyński już rok temu ściągnął do Polski ponad 130 tysięcy obywateli". Przedstawiciele PiS natomiast, poza rytualnym okładaniem PO, wyrażali pokrętną radość z nieszczęścia, dotykającego ludzi innego kraju. Posłanka ugrupowania Szymona Hołowni stwierdziła, że nie potrafi zrozumieć "natury Francji", w której protesty przyjmują formę walk ulicznych. Lekcja z 2005 roku Większość komentatorów skojarzenia prowadziły do wydarzeń sprzed niemal 20 lat. W październiku 2005 na przedmieściach Paryża zginęło dwóch chłopaków. Uciekali przed policją, zginęli rażeni prądem. W Clichy-sous-Bois odbył się oficjalny marsz do transformatora. Później w związku z incydentem wybuchną zamieszki. W 2023 roku, przyglądając się nowym zamieszkom na przedmieściach, przypomniano wypowiedzi sprzed dwóch dekad. To bardzo pouczające. Na przykład Nicolas Sarkozy, wówczas minister spraw wewnętrznych, brylował w mediach. Ciskał mocne słowa, obiecywał porządek, wspierał policjantów. Ostra linia pomogła politykowi w karierze, dwa lata później został prezydentem. "Trzeba czynów!" - w 2005 na ówczesne władze również grzmiał lider socjalistów, François Hollande. Zdecydowana postawa opozycjonisty również nie zaszkodziła mu w karierze. W 2012 to on z kolei sięgnie po stanowisko głowy państwa. Następnie władzę po prawicy i lewicy przejął centrowy Emmanuel Macron. Dwie kadencje tego polityka, jak wiadomo, upływają na cyklicznym gaszeniu ulicznych pożarów. Żółte kamizelki, protesty przeciwko reformie emerytalnej, teraz młodzi ludzie na przedmieściach... Po 18 latach można odnieść wrażenie, że niewiele zrobiono, aby okiełznać przemoc. Prawda jest nieco bardziej złożona niż tego chcą nasi politycy. Otóż miliony euro popłynęły na przedmieścia na inwestycje infrastrukturalne. Wielu przedstawicieli władz lokalnych włożyło serce w poprawę jakości życia na przedmieściach. W ciągu ostatnich kilku dni niszczono ich osiągnięcia. Co zatem poszło źle? Plecami do problemu Otóż wysiłki nie zmieniają ogólnej konstatacji, że, nie wszyscy, ale poważne części społeczeństwa, są obrócone do siebie plecami. Obcość, wzajemna pogarda, niechęć... Na przedmieściach awangardą tych grup są, niestety, policja i nastolatkowie. Jednocześnie pompuje się zatem ogromne pieniądze, przy ogólnej niechęci do zajmowania się problemem. Każdy woli zajmować się swoim życiem. Pierwsze poważne analizy zamieszek (niektórzy dziennikarze zapuścili się na przedmieścia) przynoszą zaskakujące spostrzeżenia. Do eksplozji społecznej przyczyniły się... wakacje. Nagle na przedmieściach znalazły się tłumy młodych ludzi bez zajęcia. Wyrosło młode pokolenie, które płynnie przechodzi z wirtualu do realu - co oznacza, na przykład, kopiowanie w odniesieniu do policji scen przemocy z gier komputerowych. Okazało się, że sąsiedzi, rodzice i dziadkowie sprawców lamentują nad zamieszkami. Opowiadają o młodych ludziach, którzy, ze smartfonami w dłoniach, zerwali się spod ich opieki i wpływu. W pierwszej kolejności zresztą niszczono okoliczną infrastrukturę i sklepy. Dopiero później ruszono w stronę centrów miast. Początkowe, zupełnie słuszne oburzenie na brutalność policji, zastąpiły zachowania o odmiennym charakterze. Organizowano podpalenia i plądrowania sklepów. Czytamy w "Le Monde" wynurzenia sprawców, choćby takie słowa: "Wszyscy kradli jakieś rzeczy, więc i ja wziąłem". Najbystrzejszy komentarz na temat zamieszek opublikował jeden z influencerów z przedmieść, Riadh Senpai. Słowa skierował przede wszystkim do sprawców przemocy. Ostrzegał, że te zamieszki zostaną politycznie wykorzystane przeciwko mieszkańcom przedmieść. W domyśle: wygra Marine Le Pen i zacznie się, trudna do przewidzenia, jazda bez trzymanki. Nie wiem, z czego cieszą się nasi politycy. Influencer ma bowiem rację. Tylko partia Le Pen zyska na tej erupcji przemocy. Jeśli zdobędzie władzę, na co ma szansę, szybko przypomnimy sobie, jak to kiedyś strumieniem popłynęły rosyjskie pieniądze na konta jej partii i jak później "przypadkiem" potwierdzała prawa Kremla do Krymu. Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!