Słowem, jak proboszcz zgromi z ambony starego Ciumpałę, za to, że zostawił żonę z dziećmi, na dodatek bez środków do życia, a wszystkie pieniądze wydaje na gorzałę i prostytutki - używając przy tym narzucających się określeń "dziwkarz" i "pijak" - to Ciumpała popierany, a może nawet wręcz podpuszczony przez aktywistów antyklerykalnej partyjki "Lewa racja" i Związku Kobiet Wyzwolonych, poda proboszcza do sądu. I jeśli przypadkiem sprawa dostaje się tam sędzi Ewie Soleckiej, wygra - fakt, że istotnie jest dziwkarzem i pijakiem dla pani sędzi nie ma przecież znaczenia, ważne, że został publicznie potraktowany sformułowaniami "agresywnymi" i "pogardliwymi". I proboszcz będzie musiał sprzedawać naczynia liturgiczne albo wynająć plebanię agencji towarzyskiej, żeby wypłacić się z zasądzonego na rzecz Ciumpały odszkodowania. Jeśli pani Solecka nie jest po prostu osobą niekompetentną i pozbawioną elementarnego zdrowego rozsądku, jeśli jej sposób rozumowania podtrzyma sąd wyższej instancji, to takich procesów będziemy mieć sporo. Proszę zwrócić uwagę, że przykład, który wymyśliłem tu sobie na poczekaniu, jest właściwie identyczny ze sprawą pani Tysiąc. Tyle, że "Gość Niedzielny" (jedyny w ostatnich latach polski tygodnik, nawiasem, którego sprzedaż systematycznie rośnie) jest amboną znacznie większą, niż kazalnica w parafii. Dlatego też sądowy zakaz głoszenia z tej ambony zasad wiary jest tak bardzo skandaliczny i oburzający. Rzecz w tym, że ksiądz nazwać starego Ciumpałę pijanicą i dziwkarzem, a panią Tysiąc - niedoszłą morderczynią własnego dziecka - nie "może", ale musi. To jest jego obowiązek. Od tego właśnie jest. Ma wytykać ludziom grzechy, by zapobiegać publicznemu zgorszeniu. Nie "w sensie ogólnym" - właśnie konkretnie. I oto w kraju do niedawna katolickim, którego zdecydowana większość mieszkańców dumna jest z Jana Pawła II i uważa go na największego z rodaków, sąd w majestacie prawa zakazuje Kościołowi pełnienia jego posłannictwa! Naprawdę - módlmy się, żeby wyrok pani Soleckiej, a zwłaszcza sposób, w jaki go uzasadniła, okazał się efektem jej osobistych niedomagań umysłowych, a nie trafnym zastosowaniem obowiązującego prawa. Ale ten wyrok nie jest, niestety, odosobniony. W uzasadnieniu, że nie wolno twierdzić, iż pani Tysiąc dostała odszkodowanie za to, że nie pozwolono jej zabić własnego dziecka, bo ściśle mówiąc dostała je za to, że polskie prawo nie przewiduje odwołania od decyzji lekarza, kopiuje pani Solecka logikę wyroków na profesora Zybertowicza czy na klip wyborczy PiS. Konsekwentne przyjęcie przez sądy takiego sposobu myślenia oznaczałoby, że nie tylko Kościołowi, ale i dziennikarzom nie wolno pełnić swej misji. Bo nie da się napisać tekstu dziennikarskiego językiem prawniczo "ścisłym", bez figur stylistycznych ani skrótów myślowych, które nasze sądy zwykły z biurokratyczną tępotą traktować literalnie. Napisz, że ktoś używa języka spod budki z piwem, a sąd z nadętą powagą każe ci znaleźć budkę z piwem (dawno już żadnej nie ma), udokumentować, jakiego używa się tam języka i udowodnić, że tak samo właśnie wysławiał się powód. Wracając do meritum: nie można tego wyroku nazwać inaczej, niż przejawem prześladowania za wiarę. Może nie jest to jeszcze męczeństwo, ale pewnie i na to nie trzeba będzie długo czekać. W końcu kto pięć, czy jeszcze dwa lata temu mógł sądzić, że państwo polskie w majestacie prawa zacznie zakazywać księżom katolickim publicznego piętnowania grzechu? Rafał A. Ziemkiewicz Czytaj też: Graczyk: Trudne słowo "rozróżnienie"