Mam sympatię do tego sposobu spędzania czasu z jeszcze jednego powodu - jest demokratyczny. Grillują biedni i bogaci, grillują zapracowani po uszy, i ci, którzy mają dużo czasu. Mniej więcej wygląda to podobnie, zajadają podobne potrawy, popijają podobne trunki. Nikt nie otworzy do kiełbaski z rusztu butelki bordeaux z półki Grand Cru Classe, nikt nie poda jej na Rosenthalu, tu obowiązuje styl luźno-kempingowy. Tu kłopotów z zachowaniem, przynajmniej w pierwszych godzinach, nie ma. Więc jak Polska długa i szeroka - grillujemy. Na działce (to najczęściej), na polance, nad wodą, w ogródku. Ale znam relacje, że ktoś grillował w bloku na balkonie (i nie było to ostatnie piętro), na parkingu (i nie był to parking leśny, a raczej osiedlowy), na poboczu drogi (zdaje się, chwycił go głód) i tak dalej. Zjawisko jest masowe. A skąd ta moda? To nie jest wymysł naszych czasów, kolejna amerykańska kalka. Poczytajmy pamiętniki, pooglądajmy stare zdjęcia. Pod drzewem rozstawiony stół, na stole wędliny, kompot, jakieś nalewki... I roześmiani biesiadnicy. A pieczenie ziemniaków? A pieczenie kiełbasek? A bigos po myśliwsku? Czy rożen? A coś mocniejszego? Ha! "Lepsze zawżdy wino niż woda" - pisał Mikołaj Rej. A sto lat późniejszy Jakub Trembecki, w "Wirydarzu", wymieniał "w naszym państwie znajdziesz piwa różne; Klarowne i wystałe. Najdziesz tu Leszczyńskie, Łagodne, z gęstą pianą obaczysz Brzezińskie, Albo Łowieckie, co więc chłopom gęby krzywi, Albo Wareckie, którym Warszawa się żywi....". Co tu się rozwodzić - może trochę zmieniły się akcesoria, jest nowa nazwa, ale reszta pozostała bez zmian. Chodzi o to, żeby razem pobyć, pojeść, popić i pogadać. To przecież fajna rzecz. Trochę gnuśna, ale urokliwa. Rozpisuję się o tym ulubionym zajęciu Polaków nie tylko dlatego, że właśnie sezon na pikniki, w pełni i kto może oddaje się tej miłej rozrywce. Piszę o tym, bo widać już wyraźnie, że partyjni spin doktorzy zwąchali tu polityczną korzyść. Już sączą. Że Polska dzieli się na Polskę grillową i Polskę smoleńską. Że z jednej strony - to wersja PO - są ci pogodni, zadowoleni z życia, potrafiący korzystać z jego uroków, ceniący stabilizację, a z drugiej ci zawzięci, sfanatyzowani, zrewoltowani. W wersji PiS wygląda to z kolei inaczej. Że ci grillujący to lemingi, bezmyślny tłum oddany prostej rozrywce, a po drugiej stronie mamy obrońców wartości, ludzi zatroskanych o stan ojczyzny i narodu. Naród i ojczyzna, najlepiej - w niebezpieczeństwie, rozkradana, zdradzana - to są słowa wytrychy polskiej prawicy. Prawicowiec mówi - naród chce, naród rozliczy. Tak opowiada, w imieniu swoim i wszystkich innych. Lewicowiec używa określenia: społeczeństwo. No i jest jeszcze jedna różnica - on nie mówi w imieniu społeczeństwa, ale w jego interesie. W interesie społeczeństwa leży... - tak lewicowiec argumentuje. Obok podziału na Polskę grillową i smoleńską spin doktorzy dzielą nas na Polskę dumną i zawstydzoną. Też sięgając do najgłębszych pokładów naszej świadomości i tożsamości. Przez stulecia było w Rzeczpospolitej hodowane przekonanie o jej wyjątkowości. "Królestwo Polskie, z ludu wybranego sprawą boską zbudowane, święte jest" - pisał Stanisław Orzechowski w roku 1564. A Władysław Jeżowski, niespełna sto lat później tłumaczył: "Chwaląc Boga gorąco, mamy wszystko w domu; Nie przepłacając drogo rąk chciwych nikomu; Są żywności wszelakie, jest srebro i złoto, Nie potrzeba do cudzej ziemi jeździć po to". To dobre samopoczucie zakończyły rozbiory i klęski powstań - i one wszczepiły w świadomość Polaków przekonanie o zdradzie, o tym, że na nas czyhają, o męczeństwie narodu, o tym że nam się nie udaje. "Pawiem narodów byłaś i papugą, a teraz jesteś cudzą sługą". Jak pięknie na tych dwóch strunach można grać! Donald Tusk woła więc: bądźmy dumni! Zbudowaliśmy autostradę! Może nie do końca, ale jakaś tam jest! Jesteśmy zieloną wyspą! Polak potrafi! Inni nas podziwiają! Euro będzie sukcesem! Polska rośnie w siłę, a ludzie żyją dostatniej. I dopowiada konfidencjonalnie: musimy bronić tego, co osiągnęliśmy przed tymi, którzy chcą wszystko zepsuć. Wiadomo po co... Jarosław Kaczyński też woła: bądźmy dumni! Jesteśmy przecież wspaniałym narodem, o wielkiej historii. Taki naród nie może pozwolić sobie, by kierowały nim miernoty, ludzie dziwnej konduity, żeby Rosjanie i Niemcy dyktowali nam, co mamy robić. Prowadzili za nas śledztwa, decydowali o bankach. I tak dalej, choć od początku wiadomo, kto w jego wywodzie jest miernotą, i kto powinien trzymać władzę. Oni obaj, Tusk i Kaczyński, choć mają diametralnie inne cele, odwołują się do tych samych sentymentów. Co tu dużo gadać, wciskają nam się ze swoją propagandą między wódkę a zakąskę. Nie mam nic przeciwko temu, żeby być dumnym Polakiem, ale przecież świat współczesny wymaga też innych cech. Sama duma to za mało. Szkoda, gdy politycy, ubierając się w szaty nauczycieli i przewodników narodu (społeczeństwa, państwa...), odwołują się do barokowych opowiastek. Ogłupiających przecież. W sumie nie wiem czy źle to świadczy o nich, czy o nas samych... Robert Walenciak