Bo któż lepiej niż Kwaśniewski mógłby przekonać ludzi dogorywającego reżimu, że nie warto strzelać, że można oddać władzę tak, że się jej nie straci i jeszcze doskonale na tym wyjdzie. Co mógł sobie załatwić polski komunistyczny aparatczyk za czasów Gierka czy Jaruzelskiego? Papę na dach poza przydziałem, talon na fiata, wypłatę w bonach PKO, prywatną willę z państwowych cegieł przy okazji modernizacji kombinatu. A co może dziś, aż trudno ogarnąć umysłem - prywatyzuje, wyprzedaje, ustawia miliardowe przetargi i za to wszystko używa życia na całym świecie, w miejscach, gdzie za czasów socjalistycznej siermiężności ani by nie miał za co pojechać, bo główną cechą socjalizmu był zawsze brak dewiz, ani by go tam nie wpuszczono jako aparatczyka izolowanego reżimu. Jednym słowem, z warstwy uprzywilejowanej w socjalizmie można gładko przejść na pozycje warstwy uprzywilejowanej w niby-kapitalizmie (niby, bo w prawdziwym kapitalizmie przywilejów nie ma z zasady - dlatego ustrój ten nigdy żadnym elitom się nie podobał). Trzeba tylko wiedzieć jak, a właśnie Kwaśniewski ma w małym palcu know-how ustrojowej przemiany. W największym skrócie, trzeba mieć swoją "konstruktywną opozycję", z którą da się ułożyć scenariusz przekazywania rządowych biurek, swojego Balcerowicza, na którego zrzuci się cały gniew za biedę wywołaną poprzednim ustrojem, i swojego Michnika, który cwaniacki przewał przekuje w mitologię kompromisu w imię najwyższych wartości. Mało jest rzeczy, którymi możemy zaciekawić świat. Okrągły Stół, który pojechał Kwaśniewski organizować na Kubie, a w przyszłości, daj Boże, zawiezie do południowej Ameryki, Korei i na Bliski Wschód, do takich należy. Bo udało nam się tam coś, co się nie udało nikomu. Nad czym głowili się próżno Blair ze Schroederem w politycznych manifestach, a uczeni profesorowie w poważnych pracach. Udało nam się znaleźć Trzecią Drogę - powszechnie na świecie postulowane połączenie kapitalizmu i socjalizmu. Jak? A bardzo prosto. W kapitalizmie, jak wiemy, pozycja społeczna obywatela zależy wyłącznie od tego, ile ma on pieniędzy. W socjalizmie, jak pamiętamy, pieniądze nie były wiele warte, natomiast o pozycji decydowało, kogo się znało. Otóż po roku 1989 udało nam się zbudować taki "hybrydowy" ustrój, w którym los obywatela, jak w kapitalizmie, zależy od tego, ile ma pieniędzy, ale ta jedna, fundamentalna sprawa, ile ich ma, po staremu zależy od tego, czyim jest znajomym.