Polityka obrazkowa
PiS i Konfederacja szykują się do przejęcia władzy w 2027 r. Rafał Trzaskowski, który wprawdzie nie ma zdjęcia z Trumpem, ale również ma kontakty z jego administracją, zdaje sobie sprawę, że nagle stał się ostatnią nadzieją obozu demokratycznego w Polsce.

Im większy rozwój technologiczny, tym szybszy powrót do pisma obrazkowego. Oto paradoks naszych czasów, który dotyczy także polityki. Aby stać się dziś mieszkańcem masowej wyobraźni i na nią wpływać, wystarczy mem lub fotografia, bo poważne debaty czy analityczne teksty programowe nie mają uroku komiksu bez słów, więc nudzą.
Sukces czy serwilizm?
Zdjęcie Karola Nawrockiego z Donaldem Trumpem jest niewątpliwym sukcesem sztabowców PiS, bo ma moc uwodzącą dla elektoratów partii Jarosława Kaczyńskiego i Konfederacji. Ale dla pozostałych może być świadectwem serwilizmu wobec kontrowersyjnego przywódcy, który - wciąż wiele na to wskazuje - dokonuje resetu z Moskwą. Polacy tego nie lubią, zwłaszcza że o ile PiS umiał załatwić zdjęcie, to już powrotu żołnierzy amerykańskich do Jasionki nie.
Trump nie budzi szczególnego zaufania w Polsce, co pokazują badania. Jest uważany za dziwaka, który chciał pogrozić liberalnemu Zachodowi populistycznym palcem, ale w ciągu stu dni swoich rządów pokazał jedynie, że jest agentem chaosu. Reputacja Stanów Zjednoczonych stanęła pod znakiem zapytania.
Werbalna ingerencja prezydenta Stanów Zjednoczonych w wybory kanadyjskie pokazała, że zamiast dać sukces konserwatystom, gwałtownej reanimacji zostali poddani liberałowie. Agitacja Elona Muska na rzecz zwycięstwa niemieckiej skrajnej partii AfD także nie zaowocowała pełnym sukcesem, bo choć ugrupowanie to zajęło drugie miejsce, to nie ma szans na rządzenie. Trump nie kojarzy się z budową światowego ładu, a obawy, że zdewastuje NATO i wycofa amerykańskich żołnierzy z Europy, nie minęły.
Przyszłość obłudy
Dzień po tym, jak pokazano fotografię Nawrockiego z Trumpem w Gabinecie Owalnym, Biały Dom na swoim oficjalnym profilu zamieścił stworzoną przez sztuczną inteligencję fotografię prezydenta USA przebranego za papieża. To pewnie rodzaj autoironii, bo wcześniej Trump opowiadał mediom, że chciałby rządzić w Watykanie.
Ale prawica katolicka, zwykle wyczulona na obrazę "uczuć religijnych", tym razem bagatelizowała sprawę, obracając wszystko w żart, choć gdy Szymon Hołownia robił zdjęcie podczas pogrzebu Franciszka, krzyczała o przekraczaniu wszelkich granic. Wyobraźmy sobie jednak, co by się działo, gdyby sztuczna inteligencja zamieniła w papieża Donalda Tuska, a Kancelaria Premiera zamieściła taką fotografię między śmiercią Franciszka a konklawe. No właśnie.
Ale obłuda ma nie tylko bogatą przeszłość, ale także kolosalną przyszłość. Choć najbardziej daje się we znaki współcześnie. Dobrym przykładem było trzeciomajowe przemówienie Andrzeja Dudy, który nie pierwszy raz w sposób pryncypialny wypowiadał się o tym, że prezydent powinien być strażnikiem Konstytucji. Można podejrzewać, że im bardziej odchodząca głowa państwa podnosiła głos i akcentowała własną moralną rację, tym bardziej pokazywała, z jak wielkim i zapewne nieuświadomionym poczuciem winy w sprawach praworządności się mierzy.
Ku wojnie domowej
Instalowanie dublerów, podpisywanie ustaw, naruszających polski porządek konstytucyjny oraz niszczenie zaufania do umowy społecznej to przecież najważniejsza spuścizna tej kończącej się prezydentury. Nawet jeśli nie osądzi jej Trybunał Stanu, zrobi to zapewne historia.
O ile oczywiście zdąży, bo już dziś widać, że PiS i Konfederacja szykują się do przejęcia władzy w 2027 r. Nawet jeśli Nawrocki nie wygra wyborów prezydenckich, formacja Kaczyńskiego nie zrezygnuje z próby dokończenia rewolucji - jak to się mówiło przed dekadą - "dobrej zmiany".
Tym razem jednak będzie chciała to zrobić przy pomocy rozliczeń w "systemie norymberskim", a w przypadku wygranej kandydata PiS stanie się to zapewne szybciej. Jak mówi prof. Antoni Dudek, rozpędzonej polaryzacji nie da się łatwo zatrzymać. A pędzi ona w kierunku wojny domowej.
Rafał Trzaskowski, który wprawdzie nie ma zdjęcia z Trumpem, ale również ma kontakty z jego administracją, zdaje sobie sprawę, że nagle stał się ostatnią nadzieją obozu demokratycznego w Polsce. Jeśli wygra, władza będzie miała dwa lata na pokazanie sprawczości i na naprawę państwa. A jeśli przegra, będzie miał wraz ze swoim sztabem dużo czasu na ponowną lekturę finału "Wesela" Stanisława Wyspiańskiego.
Przemysław Szubartowicz