O panu Wajdzie opowiadano w środowisku filmowym, że czekając na Oskara za film "Katyń" rozgłaszał już na prawo i lewo, żeby przekazać to, gdzie trzeba, iż nie życzy sobie, aby go potem zapraszał prezydent. Cóż, może to plotka - ale niewątpliwym faktem jest, że już podczas premiery filmu, zwracając się do przybyłych, manifestacyjnie zignorował obecność na sali prezydenckiej pary. Żeby nikt nie miał wątpliwości, że to "ich prezydent". Że pan Wajda jest ponad tę tłuszczę, która "to" wybrała, pan Wajda ma gdzieś taką demokrację, w której zamiast podobnych mu elit o obsadzie najwyższego urzędu decyduje przypadkowa większość. Powiedzmy sobie szczerze - nie artystyczne umiejętności pana Wajdy uczyniły go autorytetem dla polskiej obrazowanszcziny*, zwłaszcza, że te dawno już zatracił. Czasy, kiedy robił ważne i wielkie filmy, minęły wiele, wiele lat temu. Ostatnio jechał głównie po tematach - a to "Pan Tadeusz", a to "Zemsta", co tu gadać, knocąc jeden po drugim. Za to doskonale uosabiał poczucie wyższości i pogardę, stanowiącą podstawę postkomunistycznej neo-inteligencji, zajmującej miejsce prawdziwej, eksterminowanej elity narodu. We współczesnej Polsce, jak w każdym zresztą kraju postkolonialnym, ta pogarda i wyższość są szalenie ważne. Widać to było i w czasie żałoby, na którą "elita" patrzyła z podobną pogardą, z jaką zanglicyzowani czy sfrancuzieni drobni oficjaliści w afrykańskich koloniach, czujący się już prawie białymi, patrzeć musieli na swoich współplemieńców odprawiających tradycyjne rytuały. Pan Wajda zrobił to, czego się po nim należało spodziewać - wyraził irytację podobnych sobie "elit". Zrobił to z właściwą im obłudą, udając zatroskanie, aby "nie dzielono Polaków". Choć nie jest przecież idiotą (chyba?) i wiedział, że kardynał nie zmieni raz podjętej decyzji, że jego błazeński apel jest tylko zwykłym szczuciem i judzeniem. Chodziło wyłącznie o sygnał dla obrazowanszcziny, że ma robić smród i hałas, bo "to" na Wawelu, gdy jej bożek pochowany został tylko na Skałce, to naruszenie porządku świata. Powie ktoś, że pan Wajda powinien być wdzięczny Kaczyńskim przynajmniej za to, że dzięki nim mógł zrobić film o Katyniu. (I szkoda, swoją drogą, że z przyczyn pozaartystycznych mógł go zrobić tylko on - bo przecież sprokurował pompatyczną chałę, w której do czegokolwiek nadaje się tylko ostatnia scena. Gdyby dostał te pieniądze jakiś młodszy reżyser, może mielibyśmy film o Katyniu, który nie potrzebowałby wielkiej, tragicznej katastrofy, aby go dopiero ktoś na świecie zechciał oglądać.) Ale ktokolwiek tak powie, będzie się mylił. Pan Wajda tak czy owak by sobie poradził. Gdyby, dajmy na to, nie zdarzyła się afera Rywina, i władzę nadal sprawowaliby Kwaśniewski z Millerem - zamiast o Katyniu, robiłby film o Jedwabnem. A gdyby jakimś cudem władzę objął Ojciec Rydzyk - o Ojcu Kolbem. Pan Wajda dobrych filmów już robić nie umie, ale w tym, co najważniejsze, jest prawdziwym Mistrzem: zawsze płynie z prądem i na wierzchu. Może przesadza, sądząc, że to mistrzostwo daje mu prawo pouczania metropolity krakowskiego, gdzie ma kogo pochować - ale, powiedzmy szczerze, w takim kraju jak nasz słusznie wzbudza ono podziw. Pokażcie mi swoje autorytety, a powiem wam, kim jesteście. Rafał Ziemkiewicz ------------ * Obrazowanszczina (ros.) - termin wprowadzony przez Aleksandra Sołżenicyna na określenie wychowanej w komunizmie warstwy pseudo-inteligenckiej, posiadającej jedynie formalne wykształcenie (obrazowanije), ale pozbawione etosu, zasad i etycznego kodeksu dawnej inteligencji. W polszczyźnie termin spolszczany czasem na "wykształciuchy"; ponieważ to spolszczenie fałszuje nieco sens słowa rosyjskiego, używam go w oryginale.