Cud nie cud - sęk w tym, że wybory samorządowe toczą się na wielu płaszczyznach, tego jest tyle, że każdy gdzieś znajdzie takie miejsce, że ogłosi swoją przewagę. Więc je oceniając, lepiej skupić się na tendencjach, i na porównaniach. Wtedy będziemy mieli obraz bardziej klarowny. Zacznijmy od Platformy, która formalnie te wybory wygrała. PO zdobyła najwięcej głosów, wygrała w 10 województwach, ma szansę rządzić lub współrządzić nawet we wszystkich sejmikach. Sukces? Na pierwszy rzut oka tak, pierwsze sondaże dają Platformie 33,8 proc. głosów w sejmikach wojewódzkich, do których wybory są najbardziej partyjne, i najbardziej zbliżone do wyborów parlamentarnych. A cztery lata temu PO zdobyła 27 proc. głosów... Ale ten wynik możemy też porównać z innymi. Po pierwsze, z sondażami, które dawały PO poparcie na poziomie czterdziestu paru procent. Po drugie, z wynikami ostatnich wyborów parlamentarnych, tych z roku 2007. W nich PO zdobyła 41,5 proc. głosów. Patrząc w ten sposób, widzimy, że poparcie dla PO się cofa, że partia ta traci wyborców, rozpoczął się ruch w dół. Dodajmy do tego jeszcze jeden element - otóż w ostatnich miesiącach wśród polityków PO obecne było marzenie o wyniku wyborczym pozwalającym na samodzielne rządzenie. Dziś już wiemy, że to nierealne. Że Platforma jest zdecydowanie dalej niż bliżej od samodzielnych rządów, że po przyszłorocznych wyborach będzie musiała szukać koalicjanta. I że wcale nie musi wobec niego występować z pozycji siły - bo sama zaczyna tę siłę tracić. A PiS? Prezes Jarosław Kaczyński ogłaszał sukces tej partii, cieszył się z 27 proc. (w wyborach do sejmików wojewódzkich). Faktycznie, jest to o wiele więcej, niż PiS-owi dawały ostatnie sondaże, no i więcej o 2 proc. niż 4 lata temu. Ale czy naprawdę więcej? Pamiętajmy, że w międzyczasie PiS połknął Samoobronę (5,6 proc. cztery lata temu) i LPR (4,6 proc.). Więc, jak widać, specjalnie na tym się nie pożywił... Ale dla PiS jest jeszcze gorsza wiadomość - otóż partia ta nie ma zdolności koalicyjnej. Nikt z nią nie chce - ani PO, ani PSL, ani SLD. A ponieważ na zdobycie samodzielnej większości szans nie ma, przeto skazana jest na wieczną opozycyjność. Te 27 proc. to dla PiS jak wyrok - za dużo żeby umrzeć, a za mało, żeby rządzić. I tak, na długie lata... Trzecią partią, która ogłosiła wyborczy sukces, jest SLD. Sondaże podają, że Sojusz zdobył 15,8 proc. głosów w wyborach do sejmików wojewódzkich. Więc szefowie tej partii mają prawo mówić, że rosną z wyborów na wybory. Cztery lata temu, jako koalicja Lewicy i Demokratów, mieli 14 proc. poparcia, trzy lata temu, samodzielnie, jako SLD - 13,15 proc., a teraz przebili psychologiczną barierę - 15 proc.. Faktycznie - tendencja jest dla nich dobra, Sojusz jest zakorzeniony i rozszerza swoje wpływy. Platformie i PiS-owi, w porównaniu do wyborów 2007 spadło, a im urosło. Ale, z drugiej strony, można zapytać: dlaczego tak wolno? Jest tajemnicą poliszynela, że na Rozbrat spodziewano się wyniku w granicach 18 proc., a może nawet i 20 proc.. W tym więc sensie Sojusz wypadł poniżej zamierzeń. A zakładając, że co wybory powiększa swój elektorat o 2 proc., łatwo wyliczyć, ile trzeba będzie czekać, zanim osiągnie magiczny poziom 25 proc.... A PSL? Wynik 13,2 proc. to chyba niezaprzeczalny sukces... Zwłaszcza, że sondaże dawały ludowcom połowę tego... Owszem, to wynik bardzo dobry, niemal bliźniaczo podobny do tego sprzed czterech lat. Widać więc, że PSL za sukces ogłasza utrzymanie status quo... Dodajmy do tego, że w wyborach parlamentarnych 2007 roku, PSL zdobył 8,9 proc.. I, zdaje się, dziś prezes Pawlak taki wynik przyjąłby w ciemno. PSL więc wprawdzie jest, i trzyma się mocno, ale, jak widać, na tym trzymaniu kończy mu się wena. "Mocne trzymanie" skłania ku innej refleksji. Otóż niedzielne wybory pokazały nam, że wyborcy są bardzo odporni na medialną perswazję. Przez ostatnie miesiące i lata wszelkie telewizje i radia bębniły godzina w godzinę, że Polska podzielona jest na Polskę Platformy i Polskę PiS-u, i że można być albo tu, albo tam, i wyboru nie ma. I proszę, tyle gadania - i nic. Okazało się, że potężna grupa wyborców tego podziału nie kupuje, że wolą oni oddać głos na kogoś innego. To w sumie optymistyczne - że ludzie nie dają się ponieść suflerom z Warszawy. A suflerzy działają. Przysłuchując się powyborczym komentarzom zazgrzytało mi w uszach przynajmniej dwukrotnie. Po pierwsze - Kluzik-Rostkowska. Od paru tygodni ten balon jest dmuchany, wciąż czytam, ze założy partię, i rozłoży PiS. A i w wieczór wyborczy prezes Kaczyński skarżył się, że gdyby nie ona, to PiS ho, ho... Panie prezesie, to pan tak słabo się ceni? Osobiście sądzę, że dziś w kategoriach politycznych szkoda czasu na dywagowanie o partii pani Kluzik-Rostkowskiej, bo nie ma ona szans na lepszy los niż Polska Plus czy jakoś tak. PiS czy z nią czy bez niej osiągnąłby ten sam rezultat, bo PiS to jest Jarosław Kaczyński, i tylko on, co zresztą jest siłą tej partii i jej słabością. Drugie suflowanie usłyszałem, gdy zaczęto komentować wynik Jacka Majchrowskiego. Ogłoszono, że przegrał, dlatego, ze nie wygrał w I turze. Wolne żarty... W prawicowym Krakowie, gdzie lewica jest na marginesie, lewicowiec Majchrowski miałby wygrać w I turze z urzędującym wojewodą, lansowanym przez największą partię? Znajmy umiar. A jeżeli jesteśmy przy lewicowcach, to przyznam, że z zainteresowaniem czekałem na wyborcze wyniki dwóch młodych działaczy SLD, którzy w swych miastach zainicjowali referenda, w wyniku których wygasł mandat urzędujących prezydentów. No i proszę, poszło im znakomicie - Krzysztof Matyjaszczyk błyszczy w Częstochowie, a Dariusz Joński w Łodzi. To też sygnał, że odwaga popłaca. I że wyborcy czekają na nową falę. Dlatego też z zainteresowaniem czekał będę na dogrywki w wielu miastach. Ich wynik nie jest przesądzony, sądzę zresztą, że toczyć się będą pod hasłem "bij Platformę!" A to może przynieść nieoczekiwane rozstrzygnięcia. Czy jesteś zadowolony z wyniku wyborów? - podyskutuj na forum