Po debacie
Antysemityzm, antypolskość, antyukraińskość . Czego to w prezydenckiej debacie nie było! Nawet znalazła się sekundka na wyrażenie poparcia dla Putina. Krzyki i krzyki. Tak oto gotowość do dialogu staje się radykalizmem.

W wyborach prezydenckich pozostało 13 kandydatów. Na oko - o 9-10 za dużo. W debacie osoby mniej konfliktowe były w mniejszości. Gotowość do dialogu w Polsce powoli staje się niebezpiecznym radykalizmem. I aż trudno uwierzyć, że w 2023 roku blisko 75 proc. wyborców udało się do urn, aby odsunąć rozbestwiony PiS od władzy. A jednak tak było.
Dziś można byłoby dodać trochę błota do błota - którym wczoraj obrzucali się kandydaci. Rzecz jednak w tym, aby nie wchodzić w ich buty. Ostatecznie, gdy opadł kurz, można było zobaczyć kilka ciekawych rzeczy.
Debata prezydencka. Oburzenie stało się zrytualizowane
Oburzenie stało się rytuałem. Narzekanie na PO-PiS jest ceremonią publiczną. Odprawiane z odpowiednim zasobem słów, zrównuje wszędzie i wszystko ze wszystkim. Policjanci czy złodzieje, ukradł czy kupił - to bez znaczenia. Nikt nie bawi się w żadne niuanse. Na wierzch wypływa bezkompromisowa ocena moralna.
Wszyscy czynni politycy są czemuś winni z definicji. Warto się temu przyjrzeć. Założeniem strategii oburzenia jest uznawanie, że poza światem polityki polskiej istnieje czysty moralnie lud - i to z jakimś nieskalanym depozytem polskości. Codzienny materiał empiryczny skłaniałby do sceptycyzmu w tej sprawie.
A jednak, chętnych do reprezentowania tej rzekomo milczącej większości nie brakowało - i to od Szymona Hołowni przez Adriana Zandberga po Krzysztofa Stanowskiego.
Rzecz w tym, że wyborcy reprezentujący to stanowisko na dłuższą metę nie życzą sobie reprezentacji w parlamencie czy pałacu prezydenckim. Dopóki pozostaje się na totalnej kontrze, świat daje się odmalować na czarno i na biało. Bunt, weto, opór - są przecież bardzo smaczne.
Gdy tylko jednak zdobywa się władzę, albo choć o nią otrze, jak piosenkarz Paweł Kukiz (i wielu innych kontestatorów po 1989), zawodnik kończy wypadnięciem z łask. Szybko staje się politykiem, czyli: jednym z "onych". Rytualność tej "rokoszowej" postawy objawiła się wczoraj w debacie w całej krasie, dlatego że tak wielu polityków - od prawa do lewa - ją tak otwarcie reprezentowało.
Wybory prezydenckie 2025. Po drugie, odważ się być głupi!
Jeszcze ciekawsze wydaje się powtarzanie w kółko w debacie jednego zarzutu. Oto najgorszą zbrodnią okazuje się to, że ktoś zmienił zdanie. Wszystko jedno w jakiej sprawie. W szybko zmieniającym się świecie trzymanie się kurczowo opinii sprzed dekad to cnota. To bardzo interesujące postawienie sprawy w debacie publicznej - albowiem kwestionuje sens… debaty publicznej. Skoro najlepiej nie zmieniać poglądów, konwersacja staje się ekstremalnie niebezpieczna. Jeszcze ktoś w trakcie debaty zmieni zdanie, wypowie słowa: "tak, ma pani/pan rację"… i nieszczęście gotowe!
Fakt, że wydarzenia takie, jak wybuch regularnej wojny obok nas, siłą rzeczy, zmienia nasz świat - nie ma tutaj znaczenia. Sojusz Trumpa z Putinem? Nieważne. Nie zmieniaj zdania! Nie ucz się na błędach! Nie eliminuj pomyłek!
Zresztą przy takim postawieniu sprawy, chyba nawet o pomyłkach nie może być mowy. Biednym politykom pozostaje nieomylność. W tym sensie racjonalne staje się wrzeszczenie czy wygłaszanie w trakcie "debat" długich monologów, zamiast wychylania się w kierunku dialogu z przeciwnikiem. Efekt? Słuchacze i wyborcy nie mają zostać przekonani argumentacją, lecz dołączyć do wiernego stada, a dokładniej do "obserwujących" monologującego polityka. To relacja ostatecznie horyzontalna, nie wertykalna.
Jasne, że nie wszyscy ją wczoraj reprezentowali. Zdarzyły się nawet jeden czy dwa przebłyski kurtuazji. Niemniej jednak tendencja w stronę nieomylności - najlepiej chyba od kołyski - u większości "debatujących" była widoczna. I tak w 2025 ciśnięcie przeciwnikowi w twarz, że "zmieniał zdanie" - było jednym z najważniejszych zarzutów w debacie.
Wybory prezydenckie. Najważniejszy wniosek z debaty?
Cóż, mieliśmy prymitywny antysemityzm, antypolskość I antyukraińskość. Czego to nie było? Nawet znalazła się sekundka na wyrażenie poparcia dla prezydenta Putina. I na reklamowanie własnego biznesu medialnego. Mam wrażenie, że rok 2025 to czas, w którym trzeba powiedzieć "dość".
Podnieśmy próg dostępu do prezydenckiego wyścigu tak, aby głupota, chamstwo czy cwaniactwo osób bez realnego poparcia wyborców nie był tak bajecznie łatwy. Co oczywiście nie oznacza, że w przyszłości się nie przemkną. O, pewnie się przemkną. Niechże jednak poprzeczka zawiśnie ciut wyżej.
Jarosław Kuisz