Dodałbym do tego jeszcze jedno - otóż ich wygrany strajk zmienił Polskę. To całe wydarzenie pokazało nam bowiem kilka prawd, które były dotąd ignorowane, a które już ignorowane nie będą. Pisałem o tym tydzień temu, ale warto jeszcze o tym wspomnieć. Otóż cały spór toczył się w osobliwej medialnej otoczce. Do publiczności przedostawały się dwa elementy. Pierwszy, że Kompania Węglowa generuje gigantyczne straty, że to jest już ponad 4 miliardy zł, i że jeżeli nie zostanie przyjęty plan rządowy, to spółka 1 lutego zbankrutuje i 47 tys. jej pracowników pójdzie na bruk. Trzeba więc zamknąć cztery kopalnie, zwolnić 7 tys. górników, a wtedy wszystko będzie dobrze - argumentowano. Zresztą, jak najbardziej fałszywie. Do tego urabiano opinię publiczną opowieściami o zarobkach w branży górniczej - że są gigantyczne, i że ci górnicy chcą dalej słodko żyć na nasz koszt. To wszystko okazało się źle skleconym PR-em. Owszem, udało się znaleźć kilka osób, które zarabiały dużo powyżej przeciętnej krajowej, ale co z tego, skoro tysiące pozostałych musiało kontentować się zarobkami o wiele niższymi, poniżej średniej krajowej. I to ich upublicznione paski odegrały wielką rolę w demaskowaniu rządowej propagandy, i w walce o sympatię opinii publicznej. Drugi element - rzekomo wspaniały ratunkowy plan rządu okazał się szybko najzwyklejszym humbugiem. Dziś już wiemy, i to jest wielkim skandalem, że w ich opracowaniu brali udział pracownicy międzynarodowej firmy konsulitngowej Boston Consulting Group. Pozostaje do wyjaśnienia skala tej pomocy, jej koszty, nazwiska jej inicjatorów. Ale już sam fakt, że urzędnicy rządu sami nie przygotowali tego dokumentu jest dla nich kompromitujące. Bo oto okazało się, że biorą pieniądze, tylko nie wiadomo za co. Jeżeli nie potrafią ogarnąć branży, którą mają się zajmować... To zresztą układa się w mało ciekawą dla rządu wersję. Jej pierwszym elementem jest majowa wizyta premiera Donalda Tuska na Śląsku - kiedy wszystko górnikom obiecał, a zwłaszcza to, że węgiel będzie wydobywany i nikt nie straci pracy. On to opowiadał, a w tym samym czasie rosły długi Kompanii Węglowej i jej problemy. Jest skandalem, że rząd zajmował się PR-em, opowiadaniem głupot, mamieniem górników, zamiast od razu nie przeciwdziałać fatalnej tendencji. Przecież te 4 miliardy zadłużenia nie urodziło się w grudniu 2014 roku! To narastało. Co najmniej przez kilkanaście miesięcy. A wszyscy milczeli. Kolejny rozdział to zmiana na stanowisku premiera - wyobrażam sobie minę Ewy Kopacz, gdy zorientowała się, jaki bigos zostawił jej Tusk! Mina, miną, ale pewnie wtedy rząd rozpaczliwie zadecydował, że coś trzeba zrobić. I zrobił. Albo zrobił to zamiast urzędników Ministerstwa Gospodarki - Boston Consulting Group. Przecież to skandal! Jest jeszcze jeden element - otóż bardzo szybko okazało się, że plany opracowane przez gości od tabelek są niewiele warte w zderzeniu ze społeczną rzeczywistością. Bo górnicy powiedzieli - nie. I udało im się zyskać poparcie całego regionu. Wreszcie ludzie potrafili się zjednoczyć, nie dali się rozbić. Śmiem twierdzić, ze gdyby Kompania Węglowa stała samotnie naprzeciwko rządu, to rząd by wygrał. Ale górnicy byli uparci, mieli poparcie innych, i odnieśli sukces. Ważną też rolę odegrali prezydenci śląskich miast. Ich słowa, spokojne, kompetentne, były miażdżące dla rządu. Pokazały niekompetencję jego "ekspertów". Pokazały też, że nie jest tak, jak chcieliby rządowi specjaliści od komunikacji (medialnej), że jest świetny plan i górnicy, którym w głowach się przewraca. Że jest inaczej - po jednej stronie mamy oderwanych od rzeczywistości specjalistów od tabelek, nie zdających sobie sprawy z konsekwencji proponowanych decyzji, a z drugiej - ludzi, którzy walczą o swoje miejsca pracy, znają region, i potrafią przewidzieć co się stanie, gdy lekką ręką zlikwiduje się jedną czy drugą kopalnię. Ile to będzie kosztowało... Śląski strajk pokazał jeszcze jedną prawdę. Otóż, w Polsce Donalda Tuska nastąpiło zerwanie dialogu społecznego. Rząd wypchnął związki zawodowe z Komisji Trójstronnej. Ważne decyzje przestały być docierane w dialogu z partnerami społecznymi. Zamiast namysłu, dyskusji, wspólnego debatowania, Donald Tusk wprowadził własną metodę działania. Decyzję podejmowano gdzieś w gabinetach, najczęściej anonimowo, a potem przystępowano do działania (ciekawe, jaka agencja PR to robiła...) - wmawiając ludziom, że decyzja rządu jest najlepsza na świecie, i wyszukiwano wroga - który przeszkadzał. Obywatele przestali być traktowani jak... obywatele, a zaczęli jak klienci hipermarketów. Mam nadzieję, że zakończony w sobotę strajk tej Tuskowej praktyce położy kres. Że PR, taka skłonność do ogrywania wszystkich wokół zostanie zastąpiona dialogiem społecznym. Poważnych ludzi z poważnymi. Tego wszystkiego najbardziej nam brakuje.