Deklaracje ideowe, siłą rzeczy, muszą być nadzwyczaj ogólnikowe. Tak musi być, inaczej czytelnik gazet, a tym bardziej widz telewizji, nic by z tego nie zapamiętał. A ponieważ są ogólnikowe, to niewiele z nich wynika. No bo przecież całe PiS i niemała część PO podpisuje się pod deklarowanymi korzeniami: zarazem republikańskimi, konserwatywnymi, chrześcijańskimi i "solidarnościowymi". Tym, co decyduje o własnej tożsamości Joanny Kluzik Rostkowskiej i jej politycznych przyjaciół, jest styl obecności w polityce. A ten nie jest ani PiS-owski, ani platformerski. Ludzie PJN wywodzą się z PiS-u, ba, wielu pełniło w PiS-ie dość wysokie funkcje, trudno więc oczekiwać, aby teraz głosili jakiś anty-PiS-owski program. I nie głoszą. Ich marką pozostaje więc różnica stylu. A właśnie styl uprawiania polityki przez PiS to jest coś, co w bardzo wielkim stopniu określiło polską politykę ostatnich lat. Najpierw, gdy PiS było u władzy, ale także później, kiedy było w opozycji. Gdy partia Jarosława Kaczyńskiego była u władzy, zaprowadziła w Polsce atmosferę "walki z układem". W przeciwieństwie do bezrefleksyjnych krytyków PiS-u nie uważam wcale, że Jarosław Kaczyński nie wskazywał wtedy realnych blokad dla rozwoju Polski, takich jak korupcja czy uprzywilejowana pozycja korporacji zawodowych. Korupcję trzeba tępić (CBA było i jest potrzebne, wbrew temu, co głoszą pięknoduchy sprowadzające rolę tej służby do wątpliwego prowadzenia się agenta "Tomka"), korporacje zawodowe trzeba rozszczelniać. A czego nie trzeba? Nie trzeba wzbudzać u przeciętnego Polaka, który ani nie daje (nie bierze) łapówek, ani też nie jest sobiepańskim członkiem korporacji, poczucia, że żyje w państwie policyjnym. Polska za PiS-u takim państwem nie była, ale nieznośna retoryka powszechnego zagrożenia, do której Jarosław Kaczyński ma niebywały wprost talent, sprawiała takie wrażenie. Kiedy z kolei PiS przeszło do opozycji, podniosło lament na ogólną niesprawiedliwość, jaka je zewsząd dotyka. Rdzeniem tej niesprawiedliwości miała być niebywała agresja władzy i mediów, której PiS miał być ofiarą. W tym wykreowanym przez prezesa Kaczyńskiego i jego przybocznych wyobrażeniu PiS-owi nieledwie odmawiano statusu opozycji. Była w tym gruba przesada. Ta postawa obrażonego na cały świat dziecka wzmogła się jeszcze po katastrofie smoleńskiej. Odtąd PiS jeszcze mniej zajmowało się rzeczywistymi słabościami polityki rządu, a z upodobaniem uchwyciło się jakiejś uogólnionej niegodziwości Tuska i jego ekipy. Co i rusz słyszeliśmy, że premier i jego poplecznicy są po prostu ludźmi niegodziwymi, a jakby mniej, że się mylą. Co chwila słyszeliśmy, że Tusk, Komorowski i inni powinni raz na zawsze odejść z polityki, a jakby mniej, że powinni oddać władzę. Słowem: PiS pod wodzą Jarosława Kaczyńskiego coraz bardziej rezygnowało z demokratycznej polityki, która przecież zakłada, że racje są podzielone, a coraz bardziej sytuowało się na pozycji ponadpolitycznego mentora i arbitra moralności. To było nieznośne nie tylko dla ludzi, którzy nie podzielają PiS-owskich poglądów, ale stawało się nieznośne także dla niemałej części zwolenników PiS-u. Taki mnie więcej sens miał słynny wakacyjny list Marka Migalskiego, w którym ówczesny eurodeputowany PiS-u (człowiek, który do PiS-u przystąpił jako entuzjasta jego idei) wskazywał, że prezes Kaczyński przestaje uprawiać realną politykę, a przechodzi na pozycje moralizującej meta-polityki. Migalskiego ostro skarcono, ale ujęła się za nim niepodziewanie Elżbieta Jakubiak. Prezes Kaczyński nie był w stanie podjąć z własnymi "rewizjonistami" normalnej rozmowy, uznał ich za zdrajców i - nieodmiennie - za ludzi marnej moralnej konduity. Dalszy ciąg znamy. Nie wiem, jakie szanse na trwałe zakorzenienie się na scenie politycznej ma PJN. Z pewnością jednak samo jego istnienie jest dla tej sceny dzisiaj czymś ożywczym o tyle, że politycy PJN nie mają ani PiS-owskiego obłędu w oczach i pogardy w sercu dla wszystkich, którzy myślą inaczej, ani nie są mistrzami pustej formy w stylu Platformy. W tym sensie są szansą na odnowę polskiej polityki. Roman Graczyk