Jednym z największych grzechów obozu antyPiSowskiego była i jest nadal nieszczególnie nawet skrywana pycha. Przejawia się ona w przekonaniu, że antyPiSowcy są z natury lepsi i mądrzejsi od PiSowców. Jednocześnie z tej rzekomej wyższości intelektualnej, kulturowej czy moralnej antyPiSu nad PiSem nic praktycznego w zasadzie nie wynika. W naszym politycznym spektaklu to PiS jest tym aktorem, który stale pracuje, wymyśla i doskonali sposoby na inspirowanie i przekonywanie do siebie publiki. A antyPiS? On jest tym, co siedzi w kącie wiecznie obrażony. I wygraża ludziom, że nie jemu klaszczą. W polityce jest tak, że pomysłowość, wigor oraz format rozpoznaje się po wielkich narracjach, które obóz polityczny potrafi z siebie wypluć. To te wielkie opowieści przekonują ludzi do poparcia tej czy innej siły. Obietnice, statystyki i pojedyncze inicjatywy też są ważne. Ale bardziej jako składowe wspomnianych narracji. Jeśli chodzi o wielkie narracje o Polsce, to akurat w minionej dekadzie zbiorową wyobraźnię Polaków zdominowała właśnie ta PiSowska. AntyPiS zaś od lat nie jest w stanie wymyślić niczego porównywalnego. A przecież mówiąc o PiSowskiej narracji o Polsce trzeba zwrócić uwagę, że mamy właśnie do czynienia z jej poważną rekonfiguracją. Powoli odchodzi w przeszłość opowieść, z którą PiS szedł do zwycięskich wyborów 2015 roku. A powstaje narracja nowa. Ostatni sprawiedliwi Tamten "stary przekaz PiSu" kręcił się wokół krytyki III RP jako państwa, które mimo dowiezienia pozornego sukcesu w postaci "polskiego cudu gospodarczego", nie potrafiło owoców tego wzrostu równomiernie podzielić pomiędzy swoich obywateli. Jako winnych takiego stanu rzeczy PiSowcy wskazywali dwie grupy. Jedną była polska uwłaszczona nomenklatura. Ona - niczym oligarchia w krajach postsowieckich - przejęła kontrolę nad najbardziej dochodowymi częściami państwa. Aby jednak nie ściągać na siebie podejrzeń, do fruktów dopuszczono także wielki kapitał zagraniczny (do tego dochodzi oczywiście fakt, że ów kapitał dobrze im za to zapłacił). Tworząc rodzaj modelu znanego z innych krajów postkolonialnych (Ameryka Łacińska, Afryka), gdzie zagraniczna centrala rządzi poprzez kosmopolityczne i oderwane od korzeni (a w praktyce uważające się za lepszych od lokalne pospólstwa) elity kompradorskie. Sobie w tej opowieści PiSowcy przyznali rolę ostatnich sprawiedliwych. Takich, którzy nie zapomnieli, że Polak Polakowi bratem. Niezależnie od tego, ile kto książek przeczytał rocznie i jak dobrze mówi po angielsku. Bazując na tej narracji, PiSowcy doprowadzili do demokratycznej zmiany, a następnie przystąpili ochoczo do bardziej hojnego dzielenia owoców wzrostu. Gdy liberałowie bili na alarm, że 500+, wzrost płacy minimalnej albo 13. czy 14. emerytura to "populizm", "rozdawnictwo" i "kiełbasa wyborcza", PiSowcy się tylko uśmiechali. No właśnie - powiadali - uderz w stół, a nożyce się odezwą. Ograniczamy ich wpływy, więc nie dziwcie się, że nas oczerniają i biegają na skargę do Berlina i Brukseli. Jedni i drudzy właśnie tracą dawną pozycję - więc są żywotnie zainteresowani tym, by wysadzić nas z siodła. Opisana tu opowieść - jak już wspomniałem - powoli się jednak wyczerpuje. Nawet w PiSie wiedzą, że nie można dłużej jechać na 500+. Dla ludzi to już jest normalność. Trzeba nowego przekonującego wyjaśnienia, dla którego jedna trzecia chodzących na wybory Polaków ma dalej popierać partię władzy. Pomimo jej naturalnego zużycia, opatrzenia i wielu wpadek czy skandali związanych z codziennością rządzenia dużym krajem. Plan PiS na najbliższe lata Na naszych oczach powstaje właśnie nowa PiSowska opowieść. Jest ona zbudowana wokół rosnącej pozycji Polski w Europie. To polskie rośnięcie jest obiektywnym faktem. PiS sobie tego nie wymyślił ani nie uroił. Tak samo jak nikt nie wymyślił sobie i nie uroił autentycznego niezadowolenia milionów Polek i Polaków z tego, jakie były społeczne realia "zielonej wyspy" Donalda Tuska. Raczej znowu Kaczyński (a pewnie już bardziej młodsi) umie czytać to, co się wokół nich dzieje. Główna cześć opowieści obozu PiS będzie więc - jak mi się wydaje - szła w najbliższych latach w kierunku ambicji uczynienia z Polski pełnoprawnego partnera dla faktycznych decydentów zachodniego świata. Może nie dla Amerykanów, bo oni grają w swojej własnej lidze. Ale na pewno w ramach Unii Europejskiej. Plan PiSu na następne lata to jest właśnie mówienie "jak równy z równym" z Niemcami, Francuzami albo z unijną biurokracją. Celem jest to, byśmy nie byli już zaskakiwani i przymuszani do przyjmowania - na przykład - wymyślonego gdzieś w niedostępnych nam gabinetach pakietu Fit For 55. A potem pokazanego nam na zasadzie: albo bierzecie w całości, albo zrobimy z was klimatycznych negacjonistów. Takie dorastanie Polski do nowych wyzwań będzie miało także swój nowy wymiar w kontekście starcia z Rosją. Oraz tego jak w przyszłości zostaną ułożone relację z tym naszym najtrudniejszym sąsiadem. Ciekawe jest też to, że PiSowcy nie mówią, że będzie łatwo. Przeciwnie. Twierdzą właśnie, że zadanie jest diabelnie trudne. I właśnie w tym jego seksapil. To walka o wysoką stawkę. Przygoda, jaka zdarza się raz na wiele pokoleń. Kto wie - może dla Polski pierwszy raz od czasów Jagiellońskich. AntyPiSowski hejter pewnie to wyśmieje. Powie - jak zwykle - że to prężenie muskułów albo sny o potędze. Ich prawo. Jednak nie do nich jest przecież skierowana jest ta opowieść. Tylko do wyborców PiSu. Oraz tych, którzy PiSu mogą (z różnych przyczyn) nie lubić. Ale których wizja uczestnictwa w takim projekcie budowania zamożnej podmiotowej Polski może pociągnąć. Na zasadzie aktywnego zaangażowania albo choćby dołożenia swojej cegiełki do czegoś ważnego w dniu wyborów. Czy AntyPiS ma plan podobnego formatu? Coś więcej niż zapowiedź odczynienia tego wszystkiego co "napsuł" PiS przez ostatnich osiem lat. I czy opozycja nie powinna wreszcie zrozumieć, że snucie pozytywnych opowieści jest zawsze bardziej przekonujące niż wsteczne "żeby było tak, jak było" albo mało inspirujące dziś "skopiujemy Zachód nad Wisłą"?