Kiedy parę miesięcy temu, tuż po o włos wygranych przez PO wyborach europejskich pisałem tekst "Platformo musisz", wróżyłem, że eurowybory będą pewnie ostatnimi z ciągu, które ówczesna partia Tuska, a dzisiejsza Kopacz, wygrywa. Już wtedy było widać, że PO traci seksapil i zdolności do podbijania serc wyborców, a grupa jej zwolenników głosuje na nią głównie dlatego, że uznają, iż partia władzy gwarantuje im stabilność żywota i spokój ducha. Efekt dość nieoczekiwanej a spektakularnej zmiany na czele PO niewiele w tej sprawie zmodyfikował. Co prawda Platforma doznała euforycznego sondażowego zrywu, a jego efekty zresztą w większości sondaży trwały do momentu wyborów, ale wszystko wskazuje na to, że nawet ci wyborcy, którzy deklarują się jako zwolennicy Platformy, najwyraźniej nie na tyle ją lubią, by pójść na nią zagłosować. Albo też z jakiegoś powodu "lubią ją" tylko w wersji rządowo-sejmowej, ale już w tej sejmikowo-samorządowej mniej. Tak czy inaczej - są w tej miłości mało zdeterminowani. Oczywiście, jest i trzecia wersja, że ośrodki badawcze się mylą (albo manipulują) i z jakiegoś powodu celowo "podpompowują" wyniki PO, ale jakoś nie jestem w stanie dociec, z jakiego powodu miałyby to robić, więc tę ścieżkę porzucam. Na podstawie licznych rozmów z byłymi i obecnymi wyborcami Platformy nabrałem przekonania, że jeśli odchodzą od PO albo cierpią patrząc na nią, to z powodów dość oczywistych (bo ciężko im się żyje, bo politycy niewiele robią, bo są afery, a PO słabo sobie z nimi radzi), ale też z powodu jej rozmywania się, coraz większej niedookreśloności i sprzecznych działań, które sprawiają, że wyborca ma kłopot ze zdefiniowaniem tej partii. Bo Platforma chciałaby być wszystkim i niczym zarazem. Chciałaby i dbać o budżet (skok na OFE), i o kieszeń emeryta (podwyżki emerytur wyższe niż ustawowe), o górnika (jednak nie zrobimy reformy emerytur i podsypiemy kasy kopalniom) i o młodą matkę (dłuższe urlopy macierzyńskie), ale i o ZUS (podniesienie wieku emerytalnego) i o lubiących konserwatywne status quo (związki partnerskie odłożymy ad acta), ale też tych, którym marzyłyby się lekkie ideologiczne skręty w lewo (sfinansujemy in vitro). Połączenie małych ukłonów w kierunku różnych grup interesów z coraz większym rozmydleniem się zasadniczego przekazu wprawia wyborców w konsternację. Oni chcieliby głosować (wiem, że to paradoks, ale chyba tak jest) raczej na wielkie wizje niż małe gesty czynione w ich kierunku. W tych wyborach najlepiej widać było to po emerytach, którzy - teoretycznie - mogliby okazać wdzięczność za to, że dostali wyższe podwyżki, ale skala tych podwyżek (w przypadku tych najbiedniejszychm - przypominam - 36 złotych) najwyraźniej nie była w stanie przysłonić wszystkich innych problemów ich żywota, na czele z kulejącą służbą zdrowia. I trudno się dziwić... Niepotrafiąca wzniecać nie tylko entuzjazmu, ale nawet silniejszych pozytywnych emocji, mająca niespełna rok do wyborów parlamentarnych, poobijana, pokiereszowana i mająca coraz większe problemy z wykreowaniem wizji przyszłości PO będzie miała - jak podejrzewam - w zanadrzu już tylko jeden sposób na obudzenie swych wyborców. I zapewne coraz częściej będzie po niego sięgać. Tym sposobem i środkiem będzie niechęć do największego politycznego rywala. PiS, kreujący się na partię, która "wie, jak to zrobić lepiej", jest uczciwa, pragmatyczna (acz z pierwiastkiem rewolucyjnym) i w dodatku ma skryte, ale podobno istniejące, kadry, zdolne do rządzenia, jest dla Platformy najgorszym, co może się wydarzyć. Bo taki PiS usypia wyborcę PO, sprawia, że nieco rozeźlony na swą ulubioną dotąd partię nie idzie głosować albo głosuje na Korwina, Palikota czy kto mu się tam jeszcze spodoba. Dlatego Platforma będzie go budzić, mobilizować, emocjonować i zrobi wszystko, by rozdrażniony i przerażony wizją PiS-u "ante portas" poszedł za rok na wybory i z bólem serca jednak na nią zagłosował. Konrad Piasecki