Przyjazd do Polski awizuje sekretarz generalny Rady Europy Thornbjoern Jagland, oczywiście po to, by rozmawiać z rządem o realizacji wskazówek danych nam przez Komisję Wenecką. Co więcej, stosowne argumenty otrzymała też Komisja Europejska, która prowadzi postępowanie kontroli rządów prawa w Polsce, i która czekała na orzeczenie KW. W najbliższym czasie, może nawet już w środę, choć raczej po Wielkanocy, Komisja dyskutować będzie o sprawie Polski, czego efektem mają być "rekomendacje" w sprawie rozwiązania sporu, które przesłane zostaną do Warszawy. A pamiętajmy, jeśli rząd je odrzuci, Komisja może rozpocząć kolejne procedury. Możemy stracić prawo głosu, pewnie przejrzane też zostaną środki z unijnych funduszy, które mają być do Polski kierowane. I nagle zaczną się kłopoty z akceptacją w Brukseli polskich projektów... Aczkolwiek, jeśli chodzi o sprawy finansowe, to poczekajmy do czerwca, do referendum brytyjskiego. To po nim Unia będzie wiedziała, czy może liczyć na pieniądze brytyjskie, czy nie, czyli - czy ma ciąć ostro czy bardzo ostro. Bo że ciąć będzie, to każdy w Brukseli wie, bo przecież skądś trzeba będzie wziąć pieniądze na uchodźców (lub na ich powstrzymywanie). Ja wiem, że sprawy finansowe są dziś dla polityków PiS-u drugorzędne. Oni uważają, że Polska - gdy zrzuciła z pleców "jarzmo Platformy" - za chwilę będzie zasobna i samowystarczalna. Ale mimo wszystko proponowałbym im podejść do sprawy ostrożnie, żeby nagle się nie okazało, że kasy brak... Na orzeczenie Komisji Weneckiej patrzą nie tylko w Unii, ale również w USA. Departament Stanu już parokrotnie dał do zrozumienia, że jest zaniepokojony stanem demokracji w Polsce i oczekiwałby rychłego rozwiązania sytuacji. Oczywiście, zgodnie z zaleceniami Komisji Weneckiej. Tych sygnałów było zresztą więcej, był list trzech senatorów, były wizyty Daniela Frieda i Victorii Nuland, wysokich urzędników Departamentu Stanu, znających znakomicie Polskę i wpływowych w Waszyngtonie. Oczywiście, można wołać, że i Amerykanie, i Europejczycy zostali podpuszczeni przez polityków Platformy, że bronią ich interesów i interesów firm zachodnich, którym Platforma pozwalała eksploatować nasz kraj. Ale nie sądzę, by zrobiło to na Zachodzie jakieś wrażenie. Dla tamtejszych polityków i inwestorów ważniejsze jest bowiem coś innego - czy Polska jest skrojona na zachodni wzór, czy jest stabilna, także wewnętrznie, i czy ma stabilny system prawny? A jakżeż mówić o czymś takim, skoro na naszych oczach powstają dwa systemy prawne, jeden uznający orzeczenia Trybunału, i drugi - rządowy? To jakie będą wyroki sądów? Kto zainwestuje w takim kraju? Ale jest coś jeszcze. Polsce zależy, by lipcowy szczyt NATO w Warszawie był wielką imprezą. Owszem, wiemy już, że nie będzie w Polsce stałych baz NATO, że będą tylko składy broni, ale liczymy choćby na amerykańskie deklaracje, że nie jesteśmy w Sojuszu krajem drugiej kategorii. Inaczej mówiąc - na dobre słowo. Zresztą, minister Macierewicz zdążył już parokrotnie zapowiedzieć, jaki to historyczny przełom Polskę spotka w lipcu. I co? Czytam właśnie, że prasa niemiecka postuluje przeniesienie szczytu do innego kraju. Nie wierzę, by coś takiego mogło się stać, to strachy na lachy, ale niespodziewane obniżenie rangi lipcowego szczytu jest możliwe. Wystarczy, że nie przyjadą Obama, Merkel, Hollande... Tak oto dajemy Ameryce pretekst, żeby nie podejmowała zbyt daleko idących zobowiązań... Więc - chcemy być częścią Zachodu, czy nie? Bitwa o Trybunał kończy się też porażką w kraju. Jarosław Kaczyński wyhodował sobie tą bitwą KOD i - co moim zdaniem ważniejsze - doprowadził do odwrócenia dotychczasowej tendencji - że to prawica ma monopol na wielotysięczne manifestacje, na biało-czerwone flagi, na patriotyzm. Okazało się, że ta druga strona też może. I to nie rozwalając miasta. A te opowieści, że na te demonstracje chodzą panie w norkach i panowie z PO, których właśnie wywalono z roboty, to kulą w płot. Poza tym, bitwa o Trybunał sprawiła, że sprawy, którymi PiS mógłby "zagrać", zeszły na daleki plan. 500+, plan Morawieckiego, rozliczenia PO, chociażby za inwigilację dziennikarzy, to sprawy dziś drugorzędne, poza reflektorem mediów. No i na dodatek PiS znalazł się w kropce, bo to on dzisiaj musi zabiegać o zgodę opozycji na jakieś rozmowy w sprawie rozwiązania kryzysu. A opozycja może twardo mówić: najpierw premier Beata musi wydrukować wyrok, a potem zobaczymy... Innymi słowy, Jarosław Kaczyński zagrał się, przelicytował, sam się zagonił w kozi róg i teraz nie za bardzo wie, co robić. Piszę - Kaczyński, bo chyba nikt nie ma wątpliwości, że to on jest autorem politycznej kampanii przeciwko Trybunałowi. Owszem, ktoś mu pewnie podsuwał pomysły rozwiązania takiej czy innej sprawy, ale to on wszystkim dowodził i pilnował, żeby było wykonane. Także jeśli chodzi o prezydenta Dudę i premier Szydło. I co dalej? PiS, oczywiście, może iść w zaparte, nie ustąpić ani o krok. Moim zdaniem, to niewiele da, tylko koszty kapitulacji będą większe. Sądzę więc, że zacznie ustępować. Ale tak, żeby nie stracić twarzy. To ważne, bo nie o twarz PiS tu chodzi, ale o twarz Jarosława Kaczyńskiego, a on przecież do błędu przyznać się nie może. Opozycja ma więc w ręku polityczne paliwo, gruszka spadła jej do fartuszka. Ale nie powinna przeciągać liny. W zasadzie najmądrzej by zrobiła, ułatwiając PiS-owi wyjście z kłopotu, tak, byśmy szybko tę wojnę zakończyli. Byśmy przestali się degradować. Bo pal diabli, te parę punktów w politycznej przepychance! Polski szkoda.