Premier Donald Tusk zupełnie oficjalnie, bo z sejmowej trybuny, ogłosił, że Prawo i Sprawiedliwość "realizuje rosyjskie interesy". Debata polityczna w Polsce przekroczyła wszelkie granice brutalności. Premier ogłasza, że "PiS zainstalował w wymiarze sprawiedliwości rosyjskiego szpiega, żeby niszczył praworządność". Jak rozumiem, wiedząc, że jest szpiegiem. Tego samego dnia Tusk nazwał poprzednią ekipę rządową "bandą nieuków". Z kolei PiS cały czas opowiada, że nowa koalicja reprezentuje i realizuje "niepolskie interesy". Kampania do europarlamentu naturalnie podbija te aranżowane emocje. Ale nie można gwarantować, czy nawet kiedy wybory się przetoczą, będzie wiele lepiej. W pogoni za zdrajcą Tusk, przy okazji sejmowej debaty o wotum nieufności dla minister klimatu, poruszył temat sędziego Tomasza Szmydta, który uciekł do Białorusi i być może był agentem białoruskich, więc co najmniej pośrednio rosyjskich, służb. Mówi się o nim dziś jako o zdrajcy. Konsekwentne przedstawianie tego człowieka jako reprezentanta PiS, a to właśnie uczynił premier, oznacza, że stygmat zdrady próbuje się przylepić największej partii w parlamencie, która zaledwie wczoraj rządziła państwem. Oczywiście słowo "zdrada" pada również z szeregów PiS pod adresem Tuska. I w kontekście jego dawnej polityki resetu w relacjach z Putinem, i kiedy wypomina mu się uległość wobec projektów Unii Europejskiej. Można by nawet twierdzić, że to tylko odwet. Kto mieczem wojuje, od miecza ginie. Jest jedna, być może subtelna, ale jednak różnica. "Zdrada" Tuska to zarzut czysto polityczny. Jeśli próbuje się przedstawiać PiS jako swoistą agenturę Rosji, państwa oficjalnie uznawanego za naszego wroga, to otwiera drogę do kryminalizacji opozycji. Na razie oczywiście to tylko gołosłowne formułki. Ale wydaje się, że dzisiejsza władza nie stawia sobie nawet takich ograniczeń, jakich przestrzegała, zapewne niechętnie, ta poprzednia. Więc możliwe, że tylko patrzeć, jak zacznie się skręcać jakieś fikcyjne dochodzenia, stawiać już nie retoryczne zarzuty. Wobec kogo? Pojęcia nie mam. Przywołam jednak przykład z nieco innej sfery. Ksiądz Michał Olszewski został posadzony w tygodniu wielkanocnym do aresztu jak się wydaje tylko dlatego, że zdaniem obecnej władzy sięgnął po nieprzysługującą mu dotację. Czy to jest wystarczający powód, aby trzymać człowieka przez miesiące (a może i lata) w areszcie? Wydaje się, że nie. Jednak to sygnał. Po pierwsze dla dawnej ekipy Ziobry, której przedstawicieli sadzać trudniej, bo ich chronią immunitety. A pewnie i dla wszystkich pisowskich polityków. Ale także dla Kościoła, bo przecież ksiądz Olszewski nie był jedynym, który dostawał pieniądze od tamtej władzy. W czasie, kiedy Komisja Europejska uznaje nową koalicję za realizującą standardy praworządności, posługuje się ona, prawda na razie bardzo wycinkowo, metodami rodem z państwa policyjnego. O czym rozmawiał Kaczyński z agentem Zarazem premier bierze wprost na swoje sztandary język najbardziej skrajnych swoich zwolenników, tych spod znaku Silnych Razem i Romana Giertycha. - Czy wy kiedykolwiek zadaliście pytanie (...), o czym Jarosław Kaczyński przez długie miesiące rozmawiał z agentem KGB, panem (Anatolijem) Wasinem, do czego sam się przyznał ponad 30 lat temu? - pytał Tusk z sejmowej trybuny. A więc obecny lider opozycji sam się kiedyś przyznawał do agenturalnych kontaktów. Zastanawiające, można by rzec przedziwne. Kaczyński faktycznie opowiadał o tych kontaktach w swoich kolejnych książkach. Tłumacząc, że w warunkach roku 1989, kiedy kuratela Moskwy nad Polską nie była jeszcze zrzucona, to była droga do załatwiania takich spraw jak wizyta Lecha Wałęsy w Rosji. Powtórzył to teraz w kilka godzin po wystąpieniu Tuska. To jest temat kolejnych tweetów Romana Giertycha i ludzi z jego środowiska. Którzy wprost nazywają Kaczyńskiego "ruskim agentem" i żądają delegalizacji PiS. Ja to nazywam teatrzykiem Giertycha. W ramach tych samych występów poseł KO ogłasza, że sentyment do projektu CPK został wywołany przez rosyjską farmę trolli. Wystarczy kilka wpisów i ta modernizacyjna inwestycja staje się "przedsięwzięciem Putina". I to w momencie, kiedy popiera ją 60 procent Polaków, a nowy rząd przynajmniej markuje jej kontynuację. Ja przypomnę, że ten sam Giertych dwa lata temu twierdził, współbrzmiąc z rosyjską propagandą, że rząd Morawieckiego rozważał rozbiór Ukrainy do spółki z Kremlem. To oczywiste kłamstwo było przygrywaniem w orkiestrze szefa rosyjskiego MSZ Siergieja Ławrowa. Giertych nie tylko nie poniósł konsekwencji oczywistego szkodzenia polskiej racji stanu, ale w nagrodę dostał miejsce na liście KO. Wtedy Tusk się na ten temat nie odzywał (choć w falę insynuacji, w łagodniejszej nieco formie, wpisał się Radosław Sikorski). Dziś sięga po najdziksze teorie podrzucane mu przez Giertycha. Zresztą nie dotyczące tylko historii z roku 1989. Wrócił do teorii nagrywania polityków PO w restauracji Sowa na rosyjskie zlecenie. Oskarżanie partii, którą ledwie kilka lat temu opisywało się jako "rusofobiczną", o związki z Putinem, wymaga tupetu w formułowaniu lub podchwytywaniu najbardziej fantastycznych teorii. Jeśli kiedyś za źródło spiskowego myślenia uważano Antoniego Macierewicza, Tusk z Giertychem przegonili go o wiele długości. Gdy zajrzeć do mediów społecznościowych, widać jak wielu Polaków, nawet szacownych inteligentów łyka to bezkrytycznie. Przypadek pewnego sędziego Oczywiście historia Szmydta prowadzi do bardziej bezpośrednich starć. Obecna władza wypomina PiS-owi, że sędzia był przez kilka lat człowiekiem Ziobry, co akurat jest prawdą, tyle że potem z tym środowiskiem zerwał, korząc się przed prawniczą i polityczną antypisowską opozycją. Równocześnie służby specjalne za czasów PiS oskarżane są co najmniej o ślepotę. PiS z kolei przypomina, że obecnymi służbami kierują funkcjonariusze realizujący jako część tak zwanego resetu politykę zbliżenia z rosyjską FSB. No i pyta, jak to się stało, że pozwolono Szmydtowi bezkarnie wyjechać. Na marginesie kołaczą się merytoryczne dyskusje. Choćby pytania, na ile sędziowie powinni być sprawdzani przez służby. Wbrew pozorom odpowiedź na nie nie jest prosta i oczywista. Skądinąd nawet dopuszczenie takiego sprawdzania nie gwarantowałoby automatycznego wykrycia podejrzanych związków jednego z setek sędziów, choćby i zajmującego się sprawami wrażliwymi z punktu widzenia służb. Zwłaszcza że Szmydt mógł być agentem od lat, ale mógł też zapukać do Białorusinów w ostatniej chwili. Bo miał długi, bo pomimo hołdu złożonego nowej władzy, mógł się obawiać rozliczeń za czasy, kiedy hejtował w interesie Ziobry. Bo... na razie wiemy niewiele. Co wcale nie zamyka ust tym, którzy budują na podstawie tego przypadku najdziksze teorie. Ciekawie napisał o tym Bartłomiej Radziejewski, szef think tanku i portalu Nowa Konfederacja: "Ucieczka Szmydta to oczywista porażka naszych służb. Z zażenowaniem obserwuję natomiast festiwal wzajemnych oskarżeń 'czyj' to gorący kartofel. Przecież ta licytacja to ewidentnie także jeśli nie scenariusz pisany cyrylicą, to na pewno rzecz służąca im, a szkodząca Polsce". "Szmydt był, jak nietrudno się zorientować, bardzo zręcznym i bardzo 'piwotalnym' oportunistą. Odznaczany przez prezydentów Kwaśniewskiego i Komorowskiego, następnie z 'kastowca' przepoczwarzył się w ziobrystę, by potem demaskować aferę, którą sam wywołał i zostać bohaterem antypisu. Facet przyklejał się do każdej kolejnej władzy. I o każdej bez wątpienia zbierał dane wysoce wrażliwe". "Tak więc jego sprawa jest porażką wszystkich kolejnych rządów. A wywołanie skakania sobie do gardeł wokół tego, czyjego bardziej, to jego kolejny sukces. Że mający miejsce już po demaskacji, zakrawa na szczególnie bolesną ironię". Ilu jednak jest Radziejewskich? Którego to komentatora zapewne za chwilę Giertych oskarży o symetryzm, zresztą z aprobatą poważnych mediów, typu "Wyborcza" czy TVN. Takie mamy państwo Tusk sugeruje stworzenie komisji do spraw badania rosyjskich wpływów, choć dopiero co taką realnie powołaną komisję podważał i przedstawiał jako bat na opozycję. Trafnie to podsumowała w swojej audycji "Lepsza Polska" w Polsacie Dorota Gawryluk. Zwróciła się do prof. Sławomira Cenckiewicza, który stał na czele tamtego, szybko zlikwidowanego po wyborach, ciała: "Pańska komisja była do walki z Platformą, obecna będzie do walki z PiS". Krytykowałem tamtą komisję jako wyborczy teatr. Mam teraz akceptować teatrzyk Giertycha jako narzędzie ustalania czegokolwiek? No ale takie mamy państwo, taką mamy politykę. Już widać, że histeria wokół "rosyjskich wpływów" to główny temat kampanii do europarlamentu ze strony Koalicji Obywatelskiej. Próba zabicia PiS jego własną bronią to zarazem recepta na wystraszenie Polaków, którzy wobec złowrogiego spisku kojarzonego z opozycją mają się skupić wokół władzy. Tak naprawdę jedni się skupią, inni nie. To raczej droga do ostatecznego zniszczenia wspólnoty. Jeśli jest jeszcze co niszczyć. Zarazem to ostatecznie zwalnia Tuska z konieczności odpowiadania na kluczowe pytania: o centralizację Unii, o pakt migracyjny, o Zielony Ład. Wiceminister Krzysztof Śmiszek z Lewicy nazwał wszelkie krytykowanie unijnej polityki "rosyjskim gadaniem", i taka wersja będzie obowiązywać. PiS okaże się nie być partnerem takiej dyskusji, bo przecież "jest powiązany z Kremlem". Do tej pory dowodem były związki i dyskusje z zachodnimi eurosceptykami czy z Victorem Orbanem. Teraz okaże się, że to partia powiązana wprost z agenturą. Pytanie tylko, czy będą w związku z tym aresztowania. Gotowość jest, to tylko kwestia decyzji. Piotr Zaremba