Pierwszy mit, powtarzany często na początku pandemii, że to nic takiego, kolejny rodzaj grypy, może trochę cięższej, który przejdzie i już. Wiara w to kosztowała życie tysięcy ludzi. We Włoszech, gdzie początkowo chorobę lekceważono, w Hiszpanii, w Wielkiej Brytanii, a i w Polsce. Nie chcę być niemiły, ale polskie władze koncertowo zlekceważyły sprawę zbliżającej się epidemii, zamiast do niej się przygotowywać, lżono i wyśmiewano wszystkich, którzy przed nią ostrzegali. Główny inspektor sanitarny nawoływał, żeby opozycja włożyła sobie lodu do majtek, a kolejni ministrowie opowiadali, jak to jesteśmy do epidemii przygotowani. Silni, zwarci, gotowi. Maseczki, o których piszę od miesiąca, były wyśmiewane, jako coś niepotrzebnego, używanego przez ludzi strachliwych. No a teraz, od czwartku, będą obowiązkowe dla wszystkich, którzy wyjdą z domu. Jak mieć szacunek dla takiej władzy? Jeżeli jesteśmy przy władzy, to pojawia się mit numer dwa - że lepiej z epidemią radzą sobie państwa autorytarne, a te demokratyczne znacznie gorzej. Przykładem tego miały być zdyscyplinowane Chiny i włoski bałagan. Dziś już wiemy, że to bujda. Że podział przebiega inaczej. Że na przykład demokratyczne Niemcy radzą sobie z epidemią dobrze, a takie kraje jak Iran, Turcja czy Rosja, mają kłopoty. Państwa autorytarne błyszczą w swojej telewizji, ale efekty ich działań są rozczarowujące. Jeżeli przez lata wmawia się ludziom, że góra wie lepiej, to ludzie, w tym pośrednie szczeble aparatu władzy, czekają na rozkazy. A te, ponieważ nie istnieje system informowania, bo zastąpił go system propagandy, są bardzo często nietrafne, chaotyczne. W Turcji na dwie godziny przed zamknięciem sklepów ogłoszono zakaz wychodzenia z domów. Że tłumy runęły, by coś kupić, przepychając się w kolejkach, tego już nie przewidziano... Nawiasem mówiąc, do przegranych czasów pandemii możemy też zaliczyć Donalda Trumpa i Borisa Johnsona. Ich prawicowy populizm właśnie poległ. Obaj szydzili z epidemii i wołali, że nie trzeba nic robić, że przejdzie sama. No i nie przeszła, rozlała się, i to jak! Obaj, najwyraźniej, wierzyli w mit trzeci - nie interweniujmy, jeżeli trochę ludzi się zarazi, trochę umrze, to trudno, ale przynajmniej nie umrze gospodarka. Bo lekarstwo jest gorsze od choroby. To fakt, te wszystkie restrykcje paraliżują gospodarkę. Stanowią zagrożenie dla milionów ludzi, ich bezpieczeństwa finansowego. A odbudowa gospodarki po tygodniach bezruchu może trwać latami. Ale, gdy obserwujemy spustoszenie, które czyni epidemia, to widać przecież, że alternatywy dla działań nadzwyczajnych nie ma. Wyobraźmy sobie 95 proc. zarażonych, mniej więcej w tym samym czasie, i śmiertelność na poziomie 3 proc. Żadne państwo takiego ataku by nie wytrzymało, żadna służba zdrowia. Więc gospodarka załamałaby się tak czy inaczej. A - w obliczu ofiar - jej odbudowa byłaby wielokrotnie trudniejsza. W ten sposób dotarliśmy do mitu numer cztery. Głosi on, że po epidemii, kiedy ratowaliśmy się reaktywując granice narodowe, będziemy odbudowywać się w ramach państw narodowych. Że globalizacja się skończyła, Bruksela zawiodła, czas na drogę samodzielną. Takie głosy się pojawiły i był moment, że zdobywały przewagę. Tymczasem jest zupełnie inaczej - wszystkie plany odbudowy gospodarek państw europejskich opierają się na wspólnym działaniu. W tym tygodniu szefowie rządów państw Unii Europejskiej mają zatwierdzić pakiet, który zakłada, że Europejski Bank Centralny zapewni bankom ze strefy euro do 3 bln euro płynności. Będzie uruchomiony też skup obligacji o wartości 1,1 bln euro oraz nowe linie kredytowe na sumę 240 mld euro. Strefa euro będzie dźwigać się wspólnie. A Polska? Nie jesteśmy w strefie euro, więc te instrumenty nie będą dla nas. Przynajmniej bezpośrednio. Ale zachęcam premiera, by o nie powalczył... Póki co, Polska dysponować będzie "jedynie" dostępem do unijnej puli 300 mld euro pożyczek dla przedsiębiorstw i pracowników. No i ratować nas będą ścisłe więzy z gospodarką niemiecką. A Angela Merkel już zapowiedziała, że żadna niemiecka firma nie zostanie opuszczona w biedzie. Tak więc pandemia, czy też raczej to, co po niej, sprzyjać będzie wspólnym działaniom. Rola Brukseli (i Berlina) będzie większa niż do tej pory. Jeżeli wspomnieliśmy Polskę, to my też mamy swój mit, numer pięć, który właśnie pękł na naszych oczach. To mit dotyczący polskich partii i polityków - że PiS jest z ludem, a PO to partia wyrachowana i zimna. No to się przekonaliśmy, że jest inaczej. Że epidemia wybuchła, a PiS potraktował Polaków jak kartofle w worku. Kazał zamknąć się w mieszkaniach i się nie ruszać. Park? Las? Nie wolno! Policja za to wlepia mandaty. Za to władzy wolno było wspólnie manifestować na Placu Piłsudskiego w Warszawie. A wszystkich przebił Jarosław Kaczyński, wjeżdżając limuzyną z gorylami na cmentarz, wprost pod grób matki. Bo chciał. Miliony Polaków zderzyły się z zamkniętymi furtkami na cmentarzach, nie wolno im było zapalić znicza na grobach najbliższych. A Jarosław mógł. Zastanawiam się, co chciał pokazać tym gestem? Że bliżej mu do Wschodu? Do tamtejszych zwyczajów? Że ma w nosie uczucia innych? Że jest ponad prawem? To wszystko mu się udało... Do tego przed Świętami doszła jeszcze jedna informacja. Otóż policja za 20 mln zł kupuje pięć wozów do rozpędzania manifestacji, opancerzonych, wyposażonych w armatkę wodną. Do tego chce też kupić 30 mln sztuk amunicji. Oraz 124 wozy wypadowe, czyli tzw. suki, do przewozu policjantów i zatrzymanych. Przepraszam, na kogo się oni szykują? No i jeszcze dwa zdania o Platformie. Ona właśnie ogłosiła, że bojkotuje wybory prezydenckie. Czyli - pełna histeria. Oczywiście, Jarosław Kaczyński chachmęci przy wyborach, łamie prawo, PiS zamiast zajmować się epidemią, zajmuje się knuciem. Ale to wszystko trwa, różnie może się ułożyć. I tak naprawdę nie wiemy, kiedy wybory prezydenckie będą i na jakich zasadach. Więc zamiast walczyć o ich czystość, awanturować się w tej sprawie na pół świata, Platforma, jak nadąsany gimnazjalista, z góry ogłasza bojkot. W ten sposób dając Andrzejowi Dudzie wygraną. Walkowerem. Kaczyńskiego bardzo to cieszy. On wie, że Duda, jeśli nie wygra w pierwszej turze, to w drugiej może być różnie... A i o oszustwo wyborcze będzie wtedy trudniej. Więc dla niego lepiej wygrać nawet nie wychodząc na boisko. Już w szatni.