Na zapleczu wizerunkowej katastrofy, którą swojej partii na razie funduje Jarosław Kaczyński, toczą się piarowe wojny z koalicją i w koalicji. Choćby zadyma o CPK. Czy pomysł się broni? Czy koalicji opłaca się twierdzenie, że pomysł jest dobry, tylko wykonanie PiS-owskie złe (trochę tak jak z murem na granicy z Białorusią po lekkim zwrocie Tuska w sprawie imigrantów)? Nasuwa się bowiem wówczas pytanie (oczywiście zadał je Horała w Sejmie), czemu to PiS zgłasza takie "dobre pomysły", a nie koalicja, która je od PiS-u przejmuje? Tak jak np. 500 i 800 plus. Czemu "Wy" nie zaczęliście CPK albo muru na granicy? Jakie są "Wasze" wielkie projekty? W narrację Marcina Horały próbuje wejść prezydent Duda, zwołując Radę Gabinetową "w obronie CPK". Bitwa o CPK Odpowiedzią koalicji jest "audyt". Odpowiadającym w imieniu koalicji jest Maciej Lasek. Lasek był szefem pierwszej komisji, która przygotowała pierwszy - i jak dotychczas jedyny skończony - raport dotyczący przyczyn katastrofy w Smoleńsku. Lasek nie był - jak Macierewicz - specjalistą od czarnego PR-u, ale był specjalistą od wypadków lotniczych. Jego raport w sprawie katastrofy smoleńskiej był ostrożny (niektórzy twierdzili, że zbyt ostrożny, skoro nie pochylił się nad hipotezą politycznych, prezydenckich nacisków na pilotów rozbitego w smoleńskiej mgle Tupolewa). Jednak Maciej Lasek i jego ekipa opisywali wyłącznie to, co dało się policzyć i zważyć. Antoni Macierewicz dokładnie przeciwnie. Mówił i zapisywał wszystko, co mu przyszło do głowy. Teraz Lasek podobnie ostrożny jest w sprawie CPK. Zlecił audyt, zwleka z ostatecznymi deklaracjami, podczas gdy Horała każe mu mówić "tak" lub "nie". I chwali się "gigantyczną pracą" wykonaną ponoć przez PiS. Praca Marcina Horały i jego bardzo licznych PiS-owskich poprzedników (karuzela przy projekcie CPK kręciła się przez osiem lat rządów PiS-u bardzo dynamicznie, choć to nie ludzie Tuska zastępowali ludzi Kaczyńskiego, ale ludzie z jednych frakcji Zjednoczonej Prawicy zastępowali ludzi z frakcji konkurencyjnych) zaowocowała pięknymi billboardami Prawa i Sprawiedliwości na kampanię wyborczą 2023 roku. Na tych billboardach CPK już istnieje, wygląda jak lotnisko w Dubaju albo inny globalny hub. "No i czemu Tusk chce tak piękne i wielkie lotnisko zniszczyć? No bo jest Niemcem". Co jednak w rzeczywistości jest na polu pod Baranowem? Po wielu latach PiS-owskiego piaru nie ma tam niczego. Są oczywiście projekty i urzędnicze decyzje, no i te billboardy, ale w rzeczywistości najwięcej w CPK było wydatków. One były najbardziej realne. "Żołnierze wyklęci" w CPK, podobnie jak "żołnierze wyklęci" na Woronicza, nigdy nie zadowalali się ochłapami. Jeśli chodzi o rzeczy, które naprawdę zdążono w tym czasie zbudować czy wyremontować, to zalicza się do nich parę pięknych ołtarzy i kościelnych wnętrz, których remont sfinansowano z budżetu CPK w ramach "budowania relacji z mieszkańcami". W rzeczywistości, także w tym wypadku kupowano sobie za publiczne pieniądze sympatię paru proboszczów dla PiS-u. Marcin Horała zaprasza dziś posłów PO do założonego przez siebie zespołu "#TakDlaRozwoju CPK-Atom-Porty". Rzeczywistość ośmiu lat rządów partii Horały to była nieustająca praca coraz szerzej rozbudowywanego zespołu "#TakDlaUwłaszczeniaNaPublicznymMajątku Stępka-Ostrołęka-Izera". Czy Lasek ze swoją ostrożnością przegra z Horałą wojnę piarową o CPK, tak jak przegrał z Macierewiczem piarową wojnę o "zamach w Smoleńsku"? Zadbają o to media (my, media). Krew sprzedaje się lepiej, jazgot sprzedaje się lepiej, niż rozmowa. "Zamach smoleński" też powodował większą klikalność. Obojętnie, czy rzucali go na pierwszą stronę medialni zwolennicy "zamachu", czy jego medialni przeciwnicy, zawsze dawało się na nim zarobić. Podczas gdy na raporcie Laska ani media PiS-owskie, ani antypisowskie zarobić nie potrafiły, bo on nie do tego służył. Był tylko żmudną próbną wyjaśnienia, co się naprawdę pod Smoleńskiem stało. Wewnętrzna bitwa. Zwolnienie córki Róży Thun Drugi front piarowych wojen, tym razem wewnątrz koalicji, zorganizował się wokół córki Róży Thun, europarlamentarzystki Polski 2050. Córka najpierw została powołana na stanowisko wicedyrektora Centralnego Ośrodka Informatyki (podlegającego Ministerstwu Cyfryzacji, którym co prawda kieruje polityk lewicy, ale wiceministrem, który ponoć miał coś wspólnego z nominacją córki Róży Thun, jest tam polityk Polski 2050), a potem - ponoć w wyniku dość zdecydowanej, wręcz gwałtownej reakcji Tuska - została z tego stanowiska po całym dniu pracy odwołana. Kto ma rację w tym sporze? Tak jak przekonał mnie do siebie Szymon Hołownia (jako marszałek Sejmu, a nawet jako kandydat na prezydenta, nie jako budowniczy partii), nie przekonali mnie do siebie jego ludzie. Minister Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz (także z Polski 2050) wie, że córka Róży Thun jest wspaniałym fachowcem, więc powinna dostać wysoką funkcję w administracji państwowej miesiąc po tym, jak koalicja (której ważną częścią jest partia jej mamy) zdobyła władzę w tym państwie. Inni politycy i polityczki Polski 2050 też to wiedzą. W tym samym czasie prawnik, który budował struktury Polski 2050, a jednocześnie zarabiał w kancelarii obsługującej Obajtka i jego "audytowane" dziś przez koalicję działania w Orlenie i wobec Lotosu, trafił do nowej rady nadzorczej największej państwowej paliwowej spółki. Szczęśliwie tu Hołownia zareagował i skłonił do rezygnacji obrotowego eksperta, zanim jeszcze cała partia zaczęła się zachwycać jego "fachowością". Dzięki temu spór o personalia z pieczątką Polski 2050 nie zdążył nabrać charakteru partyjnego, co byłoby pułapką, w którą koalicja nie powinna wpaść. Czy bowiem wszystkie nominacje PO będą czyste? Oczywiście że nie ma takich gwarancji. Nigdy tak nie było. Dziś jednak sytuacja jest zupełnie inna. W ciągu minionych ośmiu lat całe rodziny obsiadały państwo. Żony swoich mężów, mężowie swoich żon, dzieci swoich ojców, kuzyni swoich prezesów. Jedni na urzędach, drudzy w fundacjach i stowarzyszeniach, które z tych urzędów dostawały pieniądze. Czy warto być bardziej ostrożnym, jeśli krytykuje się i rozlicza tamtą władzę? Warto. Czy Tusk nie mógł tego rozegrać delikatniej? Pewnie mógł. Czy nie wykorzystał tego, żeby pokazać koalicjantowi miejsce w szeregu? Wykorzystał. Jednak treść tej piarowej rozgrywki (tylko jako piarowa rozgrywka opisywanej przez większość z nas, ludzi mediów) jest słuszna. Jeśli rozlicza się przeciwników politycznych z korupcji, z nepotyzmu, z klientelizmu... to musi się być samemu czystym jak żona cezara, albo jeszcze czystszym. Jeśli zatem córka Róży Thun faktycznie jest wybitnym fachowcem w swojej dziedzinie (na pewno wybitnym fachowcem w wielu praktycznych wymiarach polityki europejskiej jest jej matka), to w momencie, kiedy partia jej mamy zdobywa władzę w państwie, powinna poszukać sobie pracy w sektorze prywatnym. Więcej, nawet w tym sektorze prywatnym powinna oddalić się od wszystkich miejsc, gdzie jej pozycja może być ewidentnie powiązana z pozycją jej matki czy z pozycją partii, do której jej matka należy. Inaczej pójdzie w ślady tak wielkich postaci, jak syn Margaret Thatcher czy syn Joe Bidena (żeby nie wskazywać palcem dzieci polityków bliższych nam geograficznie). Cezary Michalski