Czy ktoś z PT. Czytelników rozumie dlaczego kraj u progu XXI wieku potrzebuje ministra rolnictwa w czasie żniw? Ja nie. Nie przypominam też sobie (a i dziejopisowie na ten temat milczą), by w czasach, gdy byliśmy wszecheuropejską potęgą w exporcie zboża (jakieś V wieków temu), to minister rolnictwa dbał o ostrość kos i hożość kosiarzy. Dlatego bardzo mnie rozbawił argument, że premier musiał koniecznie powołać następcę Leppera, bo "w czasie żniw minister musi być". Toż chyba nawet zdobycie sznura do snopowiązałek nie nastręcza już nikomu problemu. To co ów minister będzie w czasie sianokosów robił? Nawiedzał pola i zachęcał do wytężonej pracy ku chwale IV RP? A nie jest to jedyny zabawny argument, który słyszę z ust polityków PiS-u w ostatnich dniach. Nie wiem czy się to przebiło do mediów, ale nie kto inny jak charyzmatyczny szef klubu wiodącej partii, przekonywał przedwczoraj w sejmie, że jego partia nie będzie prowadzić żadnych negocjacji bo... zbliża się rocznica wybuchu Powstania Warszawskiego. Wcześniej słyszeliśmy, że premier wie, ale nie powie, bo jest żałoba, a jak tak dalej pójdzie, to nikt z nikim także w sierpniu gadać nie będzie, bo rocznica "cudu nad Wisła", potem nadejdzie 1 września, po nim 17, tuż za nimi październik - miesiąc różańcowy, Zaduszki, święto niepodległości, i już przygotowania do Bożego Narodzenia. Nie wiem czy te wszystkie teksty "ciemny lud kupi". Podejrzewam, że niespecjalnie się w nie wsłuchuje, bo moczy się w jeziorach i opala na plażach. Cel, by niewsłuchujący się lud uznał, że Pis do koalicjantów z sercem, a oni doń z kamieniem jest pewnie celem osiągalnym, choć równie dobrze, lud uznać by mógł, że jest dokładnie odwrotnie. Tylko - to dość powszechne w świecie polityki podejrzenia - że jak lud wróci z wakacji to będzie miał nową porcję wrażeń. Może Łyżwiński broniąc się przed odebraniem immunitetu zacznie sypać? A może nie będzie musiał, bo w seksaferze prokuratura oskarży niedawnego wicepremiera? Albo afera gruntowa nabierze jeszcze większych rumieńców? Nie będę ronił tu krokodylich łez nad losem koalicyjnych przystawek. Niech sczezną, rozpłyną się w niebycie albo zostaną wchłonięte przez PiS. Wolałbym jednak, by ich sekowanie, przeczołgiwanie i tarzanie w upokorzeniach odbywało się w lepszym stylu. By - zamiast prowadzić wojny podjazdowe - premier wyszedł i powiedział "tych panów już nie chcemy". Te gierki i podchody czynione z miną świętoszka są tak czytelne, tak mało finezyjne i tak obłudne, że ciężko się nimi zachwycać. Ciekaw jestem czy Jarosław Kaczyński, byłby równie twardy np. wobec prezesa Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa, gdyby nie koalicyjny kryzys. Bo o nepotyzmie w ARiMRze media grzmiały od miesięcy. I wtedy nikomu z rządzących to nie przeszkadzało?. Obawiam się, że ta niezbyt smakowita i pełzająca de-samoobronizacja (a może z czasem i de-LPRyzacja) potrwa. Już słychać, że Unia Europejska i że prezydencja i że wybory dopiero na wiosnę?. A że w tym Sejmie nie ma żadnego rozsądnego (a i nierozsądne trudno znaleźć) sposobu na doprowadzenie do przesilenia, gry i zabawy około-koalicyjne będą trwały w najlepsze. Bo Platforma boi się wyborów (nie dziwię się zresztą, bo nie wróżę jej sukcesu), LiS nie chce dawać PiS-owi argumentów do ręki, więc siedzi cicho, a jedyny, któremu zależy na rozwiązaniu sejmu czyli SLD, jest w pojedynkę bezradne. Wróżę więc długie i bolesne męczarnie, które zakończą się upadkiem Leppera i przejęciem LiS-a przez Giertycha i Samoobrończych rokoszan, albo wchłonięciem go przez PiS. Jarosław Kaczyński będzie tryumfował. Smak będzie cierpiał. Choć z drugiej strony, czy ktoś kiedyś powiedział, że polityka musi być smakowita? k.piasecki@rmf.fm