Dziś mówienie o sobie "ja-patriota" to najtańsza forma samoprezentacji. Zwłaszcza w czasach, kiedy nie trzeba dla ojczyzny poświęcać czegokolwiek. Nie trzeba ryzykować majątkiem, posadą, dobrem rodziny, życiem. Dziś tzw. patriotyzm ogranicza się do udziału w rocznicowych imprezach, mniej lub bardziej wzniosłych, choć sprzyjających egzaltacji, do buczenia na "wrogów ojczyzny" i do śpiewania pieśni znanych ze szkolnych akademii. Owszem, poprawia to samopoczucie uczestników, ale do niczego więcej nie zmusza.Były czasy, że słowo patriotyzm oznaczało życiowy wybór, nieraz dramatyczny, dziś - choć zachowało wzniosłość i powagę - błąka się w przestrzeni publicznej. Więc regularnie różni wodzowie i prorocy próbują nadać mu swoją treść, każdy na słowie "patriotyzm" chce się pożywić. Prezydent Komorowski lansuje więc "nowoczesny patriotyzm". Premier Tusk mówi, że patriotyzm to dobre wychowanie dzieci. W sumie, wiele nie wymagają, przypuszczam, że sami nie za bardzo wiedzą, czego chcą. Były premier i niedoszły prezydent Jarosław Kaczyński przekonuje z kolei, że "Smoleńsk buduje patriotyzm". A potem wyjaśnia, że Polakom wmawia się, że są gorsi i, że jak są w Unii, to wstydzą się mówić po polsku. "Więc z tym trzeba skończyć i zacząć Polaków uczyć dumy i patriotyzmu". I niekoniecznie - jak z tego wynika - języków obcych. O patriotyzmie wiele też słychać z ambon. "Prawdziwego patriotyzmu nie da się zbudować bez Boga - na bazie ludzkich postaw odrzucających wiarę" - głosi bp Piotr Libera i już wiadomo, kto jest prawdziwym patriotą, a kto nie. A poza tym, przypominam czytelnikom-katolikom, że sierpień jest miesiącem trzeźwości. I że kapłani apelują, by w tym miesiącu wierni podjęli abstynencję "w imię patriotyzmu i rodziny". Oto heroiczny gest - popijanie w upale lemoniady zamiast małego jasnego. Nawiasem mówiąc, nie wiem jak ta postawa godzić się będzie z innymi wezwaniami, tymi z kół biznesu. Tam lansowany jest z kolei "patriotyzm gospodarczy" i "patriotyzm zakupowy". Czyli - kupuj polskie produkty, a nie zagraniczne. Akurat chętnie bym tej akcji przyklasnął, tylko że mam pewien kłopot. Bo, po pierwsze, nie zawsze wiem, który produkt jest polski, a który nie. Po drugie, chciałbym wiedzieć, czy właściciele tych firm też "kupują polskie". I czy płacą podatki w naszym pięknym kraju, a nie gdzieś na Karaibach. Aha, niech dopełnieniem tego wszystkiego będzie akcja Muzeum Historii Polski. Ona nazywa się - jak na muzeum przystało - "Patriotyzm jutra". Innymi słowy, ze wszystkich stron jesteśmy atakowani agresywnym komunikatem: albo postępujesz tak jak chcemy, wtedy będziesz patriotą, albo nie - wtedy będziesz odszczepieńcem, kimś obcym. I co tu się rozwodzić - nie każdy takim kupcom potrafi odpowiedzieć: nie, dziękuję. W ten sposób polski patriotyzm w czasach, w których nie oznacza żadnego wyrzeczenia, żadnej próby, stał się odruchem, elementem zachowania, a z drugiej strony - elementem gry. Dla jednych jest więc zabawą - teatralnym kostiumem. Na Euro 2012 mieliśmy pomalowanych na biało-czerwono kibiców, są fani widowisk plenerowych, rozgrywających po raz kolejny bitwę pod Grunwaldem - to jest patriotyzm w wersji pop, czysta rozrywka i przebieranka. Dla innych patriotyczny odruch jest poczuciem obowiązku (tych cenię) wobec minionych pokoleń, wobec tych, którzy myśleli o nas, choć nas jeszcze nie było na świecie. To oni przez lata zapalali na grobach światełka i w ciszy odchodzili. Patriotyzm ma też swoją wersję melancholijną. Ona jest jak wiara, jak przekonanie o zapisanych w gwiazdach losach. Że inni się uwzięli, że inni przeszkadzają, oszukują, a my - uczciwi, czyści, oddani Bogu - skazani jesteśmy na wieczne przegrywanie. Nie lubię tej wersji. Jest zwykłym wybiegiem, żeby wytłumaczyć własną życiową niezaradność, żeby zwalić swoje niepowodzenia na innych. Choć wiem, że jest ona głęboko wyryta w naszej mentalności. Wańkowicz w listach z Ameryki, jeszcze przed II wojną światową, pisał, że Polacy w Chicago i Nowym Jorku dzielą się na dwie grupy. Ci energiczni, zaradni, uczą się języka, robią karierę, szybko wtapiają się w anglosaski świat i żeby przekreślić to, co było, zmieniają nazwiska, imiona, wyprowadzają się z polskich dzielnic. Zostają w nich niezguły, bez woli do asymilacji, bez siły przebicia, za to kultywujący dawne obyczaje, które nagle urastają do rzeczy najważniejszych. Bigos, kaszanka, żurek, i zły Żyd-wyzyskiwacz - oto tamte symbole narodu. Jakimś tego odłamem jest dziś ten patriotyzm najgłośniejszy. Buczący i skandujący. Oni krzyczą o swej złości, że są mało ważni, no i o swojej miłości do ojczyzny, a także swojej nienawiści do jej wrogów. O, tych wymieniają jednym tchem - Putina, Angelę Merkel, Michnika (wołają: Szechter!), Komorowskiego (pardon - Komoruskiego), Tuska (wiadomo, dziadek z Wehrmachtu), Millera, Kwaśniewskiego (tu prościej, po prostu - czerwona swołocz), i innych Żydów. Wszystkich nie-PiS-owców, tak będzie krócej i bardziej poręcznie. Ta miłość do ojczyzny i jej obywateli jest więc dosyć wąska, ogranicza się w zasadzie do sympatyków jednej partii. Więc to nie patriotyzm lecz partiotyzm. Los partii, a nie los patrii jest dla nich ważny. Partioci są nachalni, nie pozostawiają cienia wątpliwości, że przestaną tylko wówczas, kiedy ich będzie na górze. Czyli co? Nieważne jaka Polska, ważne czyja Polska - to już szczerze ogłosił ponad 21 lat temu Jan Olszewski, pierwszy polski olszewik, i partiota. I jest to program wciąż aktualny. Choć wieszcz przed tym przestrzegał: "Szli krzycząc: "Polska! Polska!" - wtem jednego razu Chcąc krzyczeć zapomnieli na ustach wyrazu; Pewni jednak, że Pan Bóg do synów się przyzna, Szli dalej krzycząc: "Boże! Ojczyzna! Ojczyzna!" Wtem Bóg z Mojżeszowego pokazał się krzaka, Spojrzał na te krzyczące i zapytał: "Jaka?" Robert Walenciak