Tak właśnie jest, w polskim życiu publicznym: sacrum mieszane jest z profanum i króluje moralność Lenina - wszystko, co służy naszej partii, jest dobre, słuszne i moralne, a co nie służy - jest złe. Gdy takie myślenie zaczyna dominować, nastaje czas zimnej wojny domowej, a wtedy i państwo, i obywatele - ich opinie, interesy - przestają mieć znaczenie. W takiej sytuacji obywatel jest mięsem armatnim. Zapali znicz ofiarom katastrofy - zakwalifikują go jako PiS-owca. Powie, że to nie sztuczna mgła była przyczyną katastrofy, ani spisek Tuska i Putina - zawołają, że człowiek Platformy albo i SLD. I tak dalej. Partie wykorzystają to do cna. Dlatego 10 kwietnia, w tak ważnym dniu !, będziemy mieli uroczystości żałobne rozbite według partyjnych sztandarów. Jarosław Kaczyński nie będzie stał obok Komorowskiego i Tuska. Bo - jak tłumaczy - oni obrażali Lecha Kaczyńskiego i z nim walczyli. Przepraszam bardzo, a Kaczyński nie obrażał? Nie walczył z PO? Nie ma ostatnio dnia, bym nie słyszał o kolejnych wnioskach, które zgłaszają PiS-owscy politycy, radni, o nazywanie ulic, placów czy stadionów imieniem Lecha Kaczyńskiego i zbudowanie mu pomników. One z reguły przepadają. PiS przegrał wybory samorządowe, więc i niewiele może, ale - podejrzewam - bardziej w tej grze chodzi o gonienie króliczka niż jego złapanie. Zdaje się, jest takie partyjne polecenie. Bo mam wrażenie, że gdyby udało się te wszystkie wnioski zrealizować, to ulic, pomników i placów im. L. Kaczyńskiego mielibyśmy w Polsce więcej niż swego czasu ulic i placów im. Lenina. Z drugiej strony mamy Platformę, której ludzie te wszystkie inicjatywy hurtowo odrzucają. W działaniach PO widzę strach przed kolejną falą smoleńskich wspomnień. Przekonanie, że wielkie manifestacje i upamiętnianie Lecha Kaczyńskiego to wiatr w żagle PiS-u. Więc wszystko, co siłę tego wiatru osłabia, jest dobre. To też jest myślenie partyjne. Też patologiczne. Nie ma tu próby wczucia się w emocje milionów obywateli. Jest wzajemna nieufność i kalkulacja - że jesienią będą wybory. I gra o wszystko. Bo albo zacznie się zjazd w dół Platformy, albo Jarosława Kaczyńskiego. Ta kalkulacja zabija prawdę i zwykłe ludzkie odruchy. W dyskursie o katastrofie coraz bardziej zaciera się fakt, że zginęło pod Smoleńskiem 96 osób. W zasadzie mówi się tylko o jednej ofierze - o Lechu Kaczyńskim. I, ewentualnie, o jego żonie. Dzieli się w ten sposób ofiary na ważne i mniej ważne, co samo w sobie jest skandaliczne. Podzielone są już też rodziny smoleńskie. I cięcia idą niemal dokładnie po partyjnych szwach. Mamy więc najbardziej głośną grupę "rodzin pisowskich" i resztę. Z sugestią, że jedni cierpią bardziej, a drudzy mniej. Pomijam sprawę dyskusji o przyczynach katastrofy, o to, kto ponosi za nią odpowiedzialność. Bo przecież wszystko jest jasne, partie już swoje wersje ustaliły i de facto ogłosiły. Czy z tego zaklętego kręgu mamy szansę wyjść? Myślę, że nieprędko. Głównie dlatego, że ten krąg istnieje dzięki nam samym. Polacy - czy to z wygody, czy z braku czasu, czy z nieuctwa, a może i z innych powodów - wybrali bardzo bierny model uczestniczenia w życiu publicznym. Na zasadzie kibica - kibicuję swoim, gwiżdżę na innych, nie wnikam w szczegóły. I tyle. A kibicowi nic się nie tłumaczy. Kibica się nakręca. Na przeciwnika. Ci przeciwni to oczywiście złodzieje, zdrajcy, ludzie bez honoru i wychowania (wiadomo, z podwórka). Ci nasi to ich antyteza. Uczciwi patrioci, na tle fortepianu i zdjęcia Chopina. Podobną kalkę prezentuje Platforma. Oto Europejczycy - światli, gospodarni - muszą walczyć o Polskę z zacofanymi warchołami, miłośnikami teczek, podsłuchów i aresztów wydobywczych. I tak dalej. Potem ludzie, w różnych rozmowach, zupełnie na poważnie, powtarzają te gusła. Myślą, że doznali iluminacji, klepiąc gazetowe schematy. Modna jest opinia, że partie zawłaszczyły Polskę, że ją przejęły. Myślę, że jest gorzej - partie nie tylko zawłaszczyły Polskę , ale i umysły Polaków. Naszą świadomość społeczną, historyczną, przekonanie, co wypada, a czego nie wypada. Zobaczycie państwo, 10 kwietnia miarą żalu po ofiarach katastrofy będą gwizdy pod Pałacem Prezydenckim i okrzyki "Tu jest Polska!". A ci drudzy będą się wahać między dwoma opcjami - czy bardziej obywatelsko będzie spędzić weekend, wyjeżdżając za miasto, czy oglądając program X-Factor? Jestem przeciwny opowiadaniu o jedności Polaków, szukaniu jej na siłę. Jesteśmy różni i to jest OK. Ale ta wrogość do tych innych, manifestowana przy każdej okazji, i ta sztuczność, jest nie do zniesienia. Robert Walenciak PS 10 kwietnia będę palił znicze, nie będę oglądał wesołych programów i nie będę krzyczał "Tu jest Polska".