Otóż pewnego wieczoru sąsiedzi przylukali na moim balkonie nieproszonego gościa wyważającego okno. Ponieważ było to w tzw. bezpiecznej dzielnicy, gdzie policja się zaglądać nie bała, akurat był w pobliżu patrol i wspólnie z sąsiadami umykającego cwaniaczka złapał. Okazało się, że jest on już notowany za kradzieże (co prawda kieszonkowe i ze względu na znikomą wartość przedmiotu uznane tylko za wykroczenia), a w zaparkowanym niedaleko samochodzie miał całą kolekcję łomów i wytrychów. Po paru miesiącach przyszedł do mnie z prokuratury druczek informujący o umorzeniu sprawy. Pan przyłapany na balkonie zeznał, że przechodząc zauważył, iż moje okno balkonowe jest otwarte, więc wszedł zobaczyć, czy ktoś tam się przypadkiem nie włamuje i ewentualnie pomóc. Prokurator przyjął to wyjaśnienie i podjął decyzję jak wyżej. Przepraszam moich stałych czytelników, którzy tę opowieść już znają, ale trudno mi jej nie przypomnieć. Tak właśnie pracuje prokuratura III RP w każdej sprawie. W każdej - i umorzenie, pomiędzy setkami innych spraw, z argumentem, że swastyka nie jest symbolem nazistowskim tylko starodawnym hinduskim znakiem szczęścia (sprawa akurat jest prosta jak drut, bo swastyka hinduska "kręci się" w prawo, a hitlerowska w lewo) to norma i rutyna. I jest rzeczą oczywistą, że "antyfaszystowskie" wzmożenie, jakiego wskutek tego "nieopisanego skandalu" doznali pan minister Sienkiewicz z panem prokuratorem Seremetem, panującego w aparacie ścigania bajzlu i zwisu bynajmniej nie zmniejszy, tylko go jeszcze spotęguje. Chwilowo rzuceni na odcinek walki z "brunatnym zagrożeniem" prokuratorzy, zobowiązani do wykazania się szybko wynikami, naaresztują ludzi za przysłowiowe zgniłe ryby, a potem będą - jak w sprawie "Starucha" - strugać z banana coraz bardziej wysilone uzasadnienia i wygrażać, że nie wypuścimy cię stąd do końca świata, dopóki nie podpiszesz, że nie masz żadnych pretensji. Oczywiście, znajdzie się paru na tyle twardych zawodników, że nie podpiszą i w końcu, za parę lat, trzeba im będzie płacić odszkodowania. Drobnych złodziejaszków, nie mówiąc o prawdziwych aferzystach, zupełnie już nikt ścigać nie będzie. Te odszkodowania, tak jak odszkodowania dla przypadkowych ofiar "wykazywania się" natychmiastowym zatrzymaniem mailbombera (mało kto zauważył, że po kompromitacji z dwoma pierwszymi, trzeciego rzekomego terrorystę ostatecznie posadzono pod zarzutem wyłudzania przez internet pieniędzy), zapłacimy rzecz jasna my, podatnicy. Bo przecież nie pajacujący na pogromcę "brunatnego zagrożenia" minister czy generalny nieudacznik, który od ponad trzech lat nie jest w stanie wydobyć kluczowych dla wyjaśnienie zagadki smoleńskiej dowodów nie tylko z Rosji, ale nawet z krakowskiego Instytutu Sehna... Przypomnę, że przecież od chwili tragedii leży w Instytucie Sehna (chyba, że już zniknęła?) taśma z Jaka 40, której jedno uważne przesłuchanie wystarczy do ustalenia, czy były wybuchy, czy nie, i czy przed uderzeniem tupolewa w ziemię, czy po, a przede wszystkim, czy przekazane nam przez Rosjan zapisy "czarnych skrzynek" są prawdziwe, czy zmontowane. "No ja też się dziwię, co oni tam tak długo badają" - wyznał szczerze pan Seremet pytającemu o tę sprawę dziennikarzowi, ale na razie to wszystko w temacie, bo jest zbyt zajęty tworzeniem w każdym powiecie specorganów do całodobowego "tłumienia faszystowskich postaw już w zarodku". I wszystkie medialne pluszaki "waaadzy", które swego czasu przenikliwie demaskowały propagandowy pic w "jednodniowych sądach" Ziobry (no, ale wtedy picował "wróg klasowy"), teraz zagęgują się wyrazami poparcia dla antyfaszystowskich czerezwyczajek i zachwytu nad stanowczością błaznujących przedstawicieli rządu. Nieodparcie przypomina mi się stan wojenny, kiedy to z wypadku, gdy jakiemuś partyjnemu ktoś oblał drzwi czerwoną farbą, a drugiemu wrzucono do mieszkania sztynk-bombę i musiał pół dnia wietrzyć, ówczesna propaganda zmontowała kilkutygodniową histerię o uprawianym przez "tzw. Solidarność" terroryzmie. Pamięć od razu podsuwa mi te sążniste materiały o zabójstwie, w kontekście uwalanych drzwi, Aldo Moro, Schleyera oraz dyskusje ekspertów na jednym oddechu wymieniających Baader-Meinhoff z KPN, tak jak dziś redaktor Siedlecka z "Wyborczej" wymienia na jednym oddechu falangę ze swastyką, a jej redakcyjni koledzy uporczywie nazywają "rasistowską napaścią" przypomnienie staremu NKWD-yście skąd mu nogi wyrosły. Zresztą, co się dziwić, przecież i w publicznej, i w TVN wciąż ton nadają ci sami fachowcy, którzy "dziennikarstwa" nauczyli się właśnie w DTV za Jaruzelskiego. Nawiasem mówiąc, to tam właśnie i wtedy wymyślono święcącą ponowne triumfy formę dziennikarską zmontowanego ubeckiego podsłuchu. Na wyciągnięcie przez "niezależnego dziennikarza" ze sztabu wyborczego kandydatki PO do prezydentury Elbląga "taśm prawdy" z przeklinającym kandydatem PiS, oczywiście medialne salony zareagowały zgodnym oburzeniem. Jakże zdegenerowany musi być polityk, który prywatnie używa słownictwa jak, nie przymierzając, Rywin z Michnikiem. "Nie do wiary, jak można się tak brzydko wyrażać!" - lamentowali zgodnie goście piątkowego politbiura w Tok FM. No, rzeczywiście, straszna prawda o PiS zdemaskowana! Im wcale nie chodzi o poprawę losu człowieka pracy, oni chcą przejąć władzę! Najśmieszniejsze, że cała te śmiechu warta demaskacja może p. Wilkowi tylko pomóc w wygraniu wyborów, bo, jak nie pozostawiają wątpliwości sondaże, zamiar "wyp... PO" jak najbardziej zgodny jest z oczekiwaniem coraz większej i stale rosnącej części społeczeństwa. Rafał Ziemkiewicz