"Odzyskane" CBA pana Wojtunika zadzwoniło do Marcina Rosoła pół godziny przed wizytą, uprzedzając, że wybiera się do niego na rewizję. Wyobrażacie sobie Państwo ten wersal? Ba, kiedy już przyjechało, bynajmniej nie grzebało Rosołowi w szafach czy szufladach. Byłoby przecież nieuprzejmie asystentowi ministra, choćby nawet byłego i przyłapywanego co rusz na krętactwach, robić w domu nieporządek. "Rewizja" polegała na tym, że przybywszy o zapowiedzianej porze funkcjonariusze poprosili pana Rosoła, aby przekazał im, co tam ma na twardych dyskach i pendrajwach w sprawie wiadomej. On im przekazał, oni wzięli, podziękowali i pojechali. Może nawet zapytali już w drzwiach: - Czy to na pewno wszystko? Nic pan nie schował? A pan Rosół na to: - Ależ oczywiście, jak panowie mogą wątpić! Ale to raczej wątpliwe, żeby tak zapytali. Przecież Marcinowi Rosołowi mogłoby się zrobić przykro, że mu funkcjonariusze CBA nie ufają. No bo zresztą - wyobraźcie sobie tylko! - okazało się, że Rosół nie miał w domu niczego, co by w jakikolwiek sposób obciążało czy to jego, czy jego pryncypała, czy też innych kolesiów z miłościwie nam panującej formacji. Ktoś nie wierzy? O tym, że "rewizja" polegała na przyjęciu od "rewidowanego" tego, co on sam zechciał CBA przekazać, najzupełniej otwarcie poinformował rzecznik tej "odzyskanej" przez partię rządzącą służby. A o tym, że o swej rewizji CBA uprzedziło, poinformowała "Rzeczpospolita", zaś pan rzecznik "sprostował" tylko w tym punkcie, że owszem, uprzedzili o przyjeździe, ale wcale nie mówili, że w celu dokonania przeszukania! Cóż za niesamowita "rewizja"! Pokażcie mi drugie państwo, gdzie funkcjonariusze byliby tak uprzejmi wobec podejrzanego o udział w aferze, w której stawką jest ustawianie prawa pod potrzeby szemranego biznesmena i przeciek z najwyższych kręgów władzy, uprzedzając podejrzanego, że jest w "zainteresowaniu operacyjnym"! Jeśli ktoś dotąd miał jeszcze jakieś wątpliwości, że ponad wszelką wątpliwość nie uda się stwierdzić żadnej afery hazardowej, a jeśli nawet, to dowody znikną, świadkowie zamilkną, a nad ewidentnymi sprzecznościami i kłamstwami w zeznaniach podejrzanych przejdzie się do porządku dziennego - no, to już chyba te wątpliwości stracił? Pozostaje jeden szkopuł - tak uprzejmie traktuje się w krainie "premiera, który musi" tylko pana Rosoła, i, być może, osoby z tego samego co on kręgu. Zupełnie inaczej traktuje władza wichrzycieli, w rodzaju reżysera Grzegorza Brauna, który najpierw został brutalnie pobity, a potem, na dokładkę, doczekał się groteskowego, ale wszak prowadzonego zupełnie na serio procesu - z zagrożeniem do pięciu lat odsiadki - za pobicie mili..., pardon, policjantów. Wszelkie podobieństwa do peerelu względnie Białorusi są oczywiście całkowicie przypadkowe. Grzegorz Braun ma rację, że jest człowiekiem niebezpiecznym - niby "na Herkulesa waść nie wyglądasz", a w pojedynkę rzucił się na pięciu funkcjonariuszy i ich pobił. Ale to nic, w porównaniu ze sprawą dosłownie z przedwczoraj, opisaną szczegółowo na stronach Stowarzyszenia Przeciw Bezprawiu. Myślę o bielskiej działaczce praw człowieka, Krystynie Górzyńskiej, która - kobieta 56 lat! - zawstydziła Brauna i rzuciła się na siedmiu mili... pardon, policjantów. I ani chybi spuściłaby im bęcki, bo nasi "omonowcy" jacyś widać wątli, gdyby mundurowi w porę nie zawezwali posiłków, co pozwoliło im kobietę sponiewierać i zamknąć w psychiatryku. To nawet nie dziwi, że wzorem Związku Sowieckiego właśnie psychiatryk, a nie więzienie, staje się w naszym kraju miejscem odosobnienia dla podpadziochów. Przecież w krainie tak pełnej miłości, rządzonej przez tak fajną partię, tylko wariatowi może się cokolwiek nie podobać! Rafał A. Ziemkiewicz