To były dla rządzących dwa najgorsze miesiące od powstania gabinetu Tuska. Wpadka poprzedzała wpadkę, jedne problemy ścigały się z innymi, a kryzysy sypały się jak z kryzysowego rogu obfitości. Na początek - koszmar kolejowy i nieporadne tłumaczenia ministra infrastruktury, potem - wojna o OFE i potyczki z Leszkiem Balcerowiczem, wreszcie - raport MAK-u, pechowo zbiegający się z szusowaniem Tuska po zboczach Dolomitów. W dawnych - lepszych dla PO czasach, po takich zakrętach, szybko wymyślono by coś, co sprawiłoby, że po tygodniach chudych, nastałyby tłuste. Rządowi PR-owcy podrzuciliby jakieś pomysły, które odwróciłyby złe trendy, premier wspiąłby się na szczyty swych polityczno-retorycznych talentów i znów wszystko wróciłoby do miłej dla Platformy normy. Widać jednak, że liderzy PO są dziś myślami zupełnie gdzie indziej. Wewnątrzpartyjne tarcia, osobiste problemy i wyczerpanie trzema latami u steru władzy sprawiają, że paliwo rządzenia wypaliło się niemal do szczętu. Jedynym pomysłem na końcówkę kadencji jest dotrwanie do euro-prezydencji i przedwyborcze ogrzewanie się w blasku unijnych liderów. I - o dziwo - patrząc na to, co robi opozycja, może to nawet wystarczyć... Największa partia opozycyjna ma serce tylko do jednego tematu. I na nim się skupia. PiS chce być - i jest - rozgoryczony i wyłącznie "smoleński". Wypowiedzi jak ta nt. odpowiedzialności Bronisława Komorowskiego za śmierć trzech osób, są dziś podstawowym komunikatem, który wychodzi z partii Jarosława Kaczyńskiego. Nawet, gdy próbuje robić i zajmować się czymkolwiek innym - widać, że nie ma do tego głowy i pomysłu. Od dawna zapowiadana konferencja nt. gospodarki, była w zgodnej opinii obserwatorów śmiertelnie nudna i nie zdołała przykuć niczyjego, nawet umiarkowanego zainteresowania. Ale i nic w tym dziwnego, bo gdy jednym tchem narzeka się na dziurę budżetową i żąda wprowadzenia dodatku drożyźnianego, to można myśleć o zdobyciu ekonomicznego anty-Nobla, a nie o przebiciu się do powszechnej świadomości. SLD zamiast zwierać szeregi i ściągać do siebie wszystkich polityków lewicy od Cimoszewicza i Borowskiego, po Arłukowicza i środowisko Krytyki Politycznej, żyje wewnętrznymi przepychankami i jedyne co proponuje światu, to socjalne rozdawnictwo i radykalizm światopoglądowy. Z braku laku i tak rośnie w sondażach - co obrazuje stopień znużenia wojną PO-PiS - ale Sojusz nie tworzy dziś materiału nawet na solidnego koalicjanta, a co dopiero na ugrupowanie, któremu Polacy chcieliby powierzyć władzę. PJN miało być partią nowoczesną, gospodarczo liberalną i konserwatywnie prorodzinną. Miało być, ale jest co najwyżej czymś w rodzaju mniej radykalnego PiS-u. I popełnia przy okazji kardynalne błędy. Za taki uznaję wystąpienie Elżbiety Jakubiak w debacie nad raportem MAK. Rząd oczywiście można i należy krytykować za opieszałość reakcji na konferencję Anodiny, ale rozliczanie premiera za to, ile czasu zajął mu przyjazd do Warszawy 10 kwietnia, wyglądało kuriozalnie, zwłaszcza że niczego złego nie dało mu się przy tej okazji udowodnić. Liderzy PJN powinni sobie uświadomić, że ściganie się z PiS-em w konkurencjach około-smoleńskich jest z góry skazane na niepowodzenie. I próbować dotrzeć do Polaków z innym przekazem. W tym celu musieliby się jednak spotkać w jednym miejscu i czasie, a z tym ostatnio mają gigantyczny problem. Słaba opozycja kontra słabi rządzący... To może sprawić, że wybory, które już, już wydawały się niemal rozstrzygnięte, staną się ciekawsze niż myśleliśmy. I tu radości się niestety kończą, bo Polsce taka kondycja naszej klasy politycznej nie wróży najlepiej. Konrad Piasecki