To się nie może udać. Nic z tego nie będzie. Proponowane działania nie dadzą skutku. Do niczego nie prowadzą. To droga donikąd. To nie ma sensu. I tak ad mortem usrandum, jak to mawiali starożytni. Myślę, że też Państwo to zauważyli. Cokolwiek ktoś zaproponuje, żeby choć odrobinę poprawić życie, natychmiast rozlega się pogłos zbiorowego pukania w głowę i chór autorytetów oznajmia: przecież to nic nie da! Oczywiście, najgorzej, jeśli cokolwiek zaproponuje rząd, a już zwłaszcza rząd z gruntu niesłuszny. Wyrzucać chuliganów ze szkół, przywracać dyscyplinę, stawiać stopnie ze sprawowania? To nic nie da. Szybkie sądy dla chuliganów, surowsze kary? Nic z tego nie będzie. No to może większa elastyczność kar, na przykład dozór zamiast więzienia w drobnych sprawach - owe sławne bransoletki, używane z powodzeniem w większości cywilizowanych krajów? Ależ i z tego nic nie będzie, bo to kara niewykonalna - śpieszy wyjaśnić w dzisiejszej "Rzeczpospolitej" profesor Filar. Profesora Filara czytuję uważnie od pewnego czasu i jestem pełen podziwu dla konsekwencji, z jaką absolutnie wszystko - wszystko, o cokolwiek by go nie spytano, a kto nie wierzy, niech pogrzebie w internetowych archiwach dzienników - deprecjonuje on jako niewykonalne, chybione i daremne. To uczyniło go dla mediów wielkim autorytetem w dziedzinie reformy prawa, ale ma liczną konkurencję. W dzisiejszym "Dzienniku" z kolei, w dodatku warszawskim, jakiś działacz antyalkoholowy dowodzi na przykład, że nie ma sensu łapanie przez policję pijanych kierowców, bo alkoholik i tak zawsze będzie pił, nawet jeśli mu za to grozi kara śmierci. Mógłbym namnożyć przykładów na całą książkę, tylko po co? Każdy widzi. Najbardziej charakterystyczne jest to, że żaden z mędrków nie mówi, iż istnieją jakieś pomysły lepsze od tych, które dyskredytują. Nie, oni po prostu wiedzą, że i tak nic z tego nie będzie i że nie ma sensu próbować. Zaczyna mnie do cholery doprowadzać ten ton ogólnej niemożności, a najbardziej przychylność, z jakim to jojczenie traktują media i społeczeństwo. Ktoś, kto coś w Polsce chce zmienić, ma pomysły i wolę ich realizowania, z góry jest traktowany jak osobnik podejrzany, w najlepszym razie głupek. Natomiast taki, co z góry wie, że nic się nie uda i nawet nie ma co próbować, uchodzi za mądrego. Jako kształcony polonista przypominam sobie niejakiego Stanisława Herakliusza Lubomirskiego, autora niezwykle swego czasu popularnej broszury politycznej "O znikomości rad". Było to dzieło największym bestsellerem XVIII wieku (coś trzynaście zidentyfikowanych wydań), a w całości poświęcone zostało arcyuczonemu tłumaczeniu panom braciom, na licznych przykładach starożytnych, że nie ma co próbować żadnych reform, nie ma co likwidować liberum veto, naprawiać ustroju, zwiększać liczby wojsk i tak dalej, bo to i tak nic nie da. Rzecz jasna, Lubomirski uchodził wśród współczesnych za wielkiego mędrca. Zwłaszcza, że rozbiory w pełni potwierdziły jego przenikliwość. Ale przypomina mi się także pewne wydarzenie sprzed kilku lat. Otóż w pewnym klubie dyskusyjnym kolega jako gościa do rozmowy o bezpieczeństwie zaprosił (co mu odbiło, nie wiem) wysoko postawionego "fachowca" z MSW. Ten zaś ku zdumieniu zebranych zaczął z ogniem przekonywać, że wszystko, co się mówi o Giulianim i Brattonie, to bzdura, oni tak naprawdę nic nie poprawili, karanie za drobne przestępstwa nic nie zmienia, w ogóle nic niczego nie zmienia, przestępczości się nie da ukrócić, korupcja też będzie zawsze... I tak chrzanił z półtorej godziny, podając dziesiątki przykładów działań, które nie przyniosły sukcesu. Owym fachowcem był generał Kurnik, dziś znany ze swych związków z Edwardem Mazurem. Nie zamierzam oskarżać nikogo konkretnie, bo wiem, że większość podąża śladami Lubomirskiego zupełnie spontanicznie, ale zwracam uwagę, że w podtrzymywaniu poczucia Ogólnej Niemożności Wszystkiego niektóre środowiska - jak się zdaje, medialnie wpływowe - są bardzo zainteresowane. www.rafalziemkiewicz.salon24.pl