Z dnia na dzień całkowicie niezależne od rządu media naprodukowały niusów o licznych przypadkach zatruć dopalaczami, a nawet zgonów (kto tam dziś wie, że żaden z tych naprędce wystruganych "newsów" nie został potem przez lekarzy potwierdzony - a w paru wypadkach okazało się wręcz, że szło o ludzi żadnych dopalaczy nie zażywających), potem ruszyły do boju inspekcje sanitarne, a na końcu hufce legislacyjne. Ten ostatni element akcji był najważniejszy. Pan premier swą niezłomną wolą przełamał bowiem panującą w legislaturze niemożność: oto Sejm, deliberujący miesiącami bezpłodnie nad tyloma ważkimi problemami, w ekspresowym tempie wyprodukował ustawę, która zyskała jednogłośne poparcie, bo sterroryzowana przez media (podkreślam raz jeszcze: całkowicie od rządu niezależne i komercyjne) opozycja nie ośmieliła się wyrazić żadnych zastrzeżeń. A teraz cichutko przemknął po skrajach szpalt gazet - oczywiście nie podchwycony przez żadne telewizje - news o tym, że po wejściu w życie owej ekspresowej ustawy policja straciła podstawę prawną do ścigania wszelkiej przestępczości narkotykowej. Stało się to na mocy klasycznego dla III RP mechanizmu "lub czasopisma". W pośpiesznej pic-ustawie znalazło się sformułowanie, iż produkcja i wprowadzanie w obrót narkotyków podlega ściganiu na mocy prawa administracyjnego, co sprawiło, że przestały one być przestępstwem, a stały się tzw. deliktem administracyjnym. A policji i prokuraturze nie wolno ścigać deliktów administracyjnych, nie wolno w takich sprawach zakładać spraw operacyjnych i wykonywać czynności śledczych. Walka z mafią stała się na mocy nowej ustawy dziedziną zastrzeżoną dla sanepidu. Pokażcie mi drugi taki kraj na świecie! Zresztą, jak kilka dni później przemknęło przez łamy gazet jeszcze bardziej niezauważenie, sanepid też nie może narkotyków ścigać, bo potrzebuje do tego rozporządzenia ministra zdrowia, wprowadzającego przepisy wykonawcze do pic-ustawy. A takiego rozporządzenia ministerstwo dotąd nie urodziło, i nikt nie wie, kiedy zdoła tego wyczynu dokonać. Na razie więc - hulaj dusza, narkotyki, tak usilnie zwalczane w krajach zachodnich, stały się branżą nieoczekiwanie spokojną i bezpieczną. Przypadek? Słabo wierzę w przypadki, które generują łatwe miliony dla mafii. Rząd, oczywiście, dostrzegł powagę sytuacji, i zadziałał tak, jak zwykł działać w poważnych sytuacjach: pijarowsko. Na żółte i czerwone paski, tudzież na pierwsze strony gazet (przypominam: niezależnych od rządu), gdzie ani słowem nie wspomniano o faktycznych skutkach ustawy, trafiła informacja o raporcie wykazującym, jak bardzo udało się rozwiązać problem dopalaczy. Z raportu tego wynika, że młodzi ludzie przestali kupować podejrzane substancje w smart-shopach, a więc, generalnie, warto było i się udało. Może za dużo piszę o sukcesach rządu? No, ale jakże nie napisać, skoro na żółtych i czerwonych paskach trąbiono o tym przez dwa dni - o wielkim sukcesie rządu w Brukseli... Komisja Europejska zmniejszyła polski dług publiczny, i to jednym cięciem! Uzyskaliśmy bowiem zgodę na to, żeby nie wliczać do długu zobowiązań tzw. OFE. Tym samym dług - na papierze - zmalał znacząco. Nie aż tak, żeby rząd przerwał starania o usunięcie z konstytucji tzw. progów oszczędnościowych, ale znacząco. (O co chodzi z tymi progami? O to samo, ci przy "naprawianiu" bezpieczników drutem, albo przy wyłączaniu w kopalni czujników metanu, żeby nie przeszkadzały. O praktyczną realizację filozofii, że najważniejsze jest zadowolenie żyjących tu i teraz.) Komentując na gorąco, starałem się wykazać, że to żaden sukces. Ale rzeczywistość i tak okazała się śmieszniejsza, niż mi przyszło do głowy: okazało się, że w ogóle żadna zgoda nie miała miejsca. Okazało się, że pan Barosso w telefonicznej rozmowie tylko "wyraził intencję" dążenia do uzyskania zgody na proponowane przez Polskę zwolnienie jej ze standardów europejskiej księgowości. Co to znaczy "wyrazić intencję"? W języku dyplomacji tyle co: spławić namolnego petenta ogólnikowym "postaramy się coś zrobić". Do spuszczenia Tuska, ponoć tak szanowanego w Europie, taka ogólnikowa obietnica w zupełności wystarcza. Ale, proszę zauważyć - wieść o sukcesie chodziła na czerwonych i żółtych paskach, a szczegóły znajdzie ewentualnie ktoś zainteresowany, jeśli pogrzebie w gazetach lub sieci. "Gazeta Wyborcza" (raz jeszcze zaznaczam: całkowicie niezależna od rządu) o redukcji długu doniosła wielką czcionką na pierwszej stronie. O tym, że to tylko "intencja" nie napisała w ogóle; po co "wykształciucha" denerwować, niech się wykształciuch cieszy, że "słuszną linię ma nasza władza". Najciekawsza jest jednak informacja, którą w całym zamieszaniu wypuszczono jakby mimochodem. Otóż staramy się nie tylko o odliczenie w statystyce od długu publicznego zobowiązań funduszy emerytalnych; staramy się też o zgodę Komisji Europejskiej na podniesienie granicy dopuszczalnego deficytu budżetowego z 3 na 4,5 procenta PKB. Oznacza to ni mniej ni więcej, tylko że wielka rządowa strategia wejścia do strefy euro poszła się czochrać - bo 3 procent to maastrichtowskie kryterium, którego przestrzeganie przez kilka lat przed akcesją jest jej absolutnie niezbywalnym warunkiem. Nigdy nie byłem tak głupi, żeby wymyślone przez premiera na poczekaniu, w drodze na mównicę podczas krynickiego forum wejście do strefy euro w roku 2012 traktować poważnie. Ale przez parę miesięcy Polacy bombardowani byli przez media (znowu trzeba podkreślić - całkowicie niezależne od rządu) hasłami, jaki to pewny sposób na kryzys, jak ważna sprawa, jaka słuszna linia. Teraz pan Rostowski półgębkiem przyznaje w wywiadzie, że do euro się nie wybieramy, a żółte i czerwone paski nic, na pierwszych stronach gazet - ani słowa. Rząd szedł do euro - słuszna linia! Rząd rezygnuje z euro - jeszcze słuszniejsza linia! Grunt to pamiętać, że władza zawsze ma rację, bo jest władzą jedynie słuszną, i nie wgłębiać się w szczegóły. A najśmieszniejsze jest to, że wprawdzie z aspiracji do strefy euro zrezygnowaliśmy jednoznacznie, choć cichcem - ale obietnica Tuska, że Polska będzie współfinansować "mechanizm ratunkowy" dla eurobankrutów pozostaje w mocy. Niby co nas obchodzi fundusz stabilizacyjny dla waluty, do której i tak nie zamierzamy przystąpić - ale przecież nie honor się wycofać z obietnicy danej Europie. Zresztą Europa może i pozwoli nam na pakowanie łba coraz głębiej w pętlę długów, bo co jej tam, ale na wykręcanie się z finansowych zobowiązań wobec niej - pewnie już nie. Rafał A. Ziemkiewicz