Dziwię się, bo przecież PiS przez całe lata swoich rządów przyzwyczajał Amerykanów, że w Polsce mogą o wiele więcej niż gdzie indziej. To przecież Polska zabiegała i zabiega o amerykańskie uzbrojenie, nie targując się przesadnie. To Polska jako jeden ze swoich największych sukcesów ogłosiła kupno amerykańskiego gazu, płacąc więcej. To politycy PiS przeciwstawiają "energicznego" Trumpa "rozlazłej" Europie. To w końcu prezydent Duda piał ze szczęścia, że mógł kucnąć obok prezydenta Trumpa, gdy ten siedział przy swoim biurku w Gabinecie Owalnym. I to on zaproponował 2 miliardy dolarów rocznie, byle tylko Amerykanie otworzyli bazę wojskową w Polsce. I nawet wymyślił dla niej nazwę - Fort Trump. Głowa mała... Ostatni raz imieniem polityka nazwano miejscowość w roku 1951 - gdy Katowice przemieniono na Stalinogród. Po cóż więc nawiązywać do tamtej tradycji poddaństwa i wazeliny? A to, że ktoś ma bronić Polski za pieniądze, to zdaje się zwyczaj wieków średnich... Zastanawiam się tylko, co teraz będzie, jak Ameryka powie, że dwa miliardy to za mało, że chce cztery? A Putin powie, że będzie bronił za miliard? Szaleństwo? Tak! Ale to wszystko miało miejsce! Więc jeżeli jakaś ekipa przez lata całe zabiega o przychylność, o kilkanaście minut rozmowy z gospodarzem Białego Domu, jakąś fotkę, to czemuż się obraża, gdy zostaje potraktowana adekwatnie do roli, którą sobie wyznaczyła? Mam podejrzenie, dlaczego tak się stało. Bo poszło o TVN. Bo władza już sobie wyobraziła, jak to będzie grillować wrażą stację, a tu nagle dostała po łapach. W liście wysłanym do premiera ambasador Mosbacher wyjaśniła premierowi co on może, a czego nie może, zakreśliła granice jego wolności. I stacja TVN znalazła się poza tymi granicami. Niczym eksterytorialny obiekt. A bezsilność boli. Ból bólem, urażona duma, urażoną dumą, zdarza się. Tylko dlaczego zrobiono z tego międzykontynentalną awanturę? Bo taki był efekt, myślę, że zamierzony, upublicznienia listu przez kogoś z ekipy PiS. I tego ruchu właśnie nie rozumiem... Przecież zanosząc list amerykańskiej ambasador do zaprzyjaźnionych mediów, władza zyskała niewiele, dokuczyła nadaktywnej ambasador i tyle. Natomiast strzeliła sobie w kolano przynajmniej trzykrotnie. Po pierwsze, w cywilizowanym świecie nie ma zwyczaju upubliczniania korespondencji, Georgette Mosbacher miała prawo być przekonana, że jej list będzie poufny, gdyby chciała go upublicznić, by to zrobiła sama. Tym samym, rządząca ekipa postawiła się w gronie polityków niepoważnych, których traktuje się z dystansem. Po drugie, zerknijmy do jego treści - list obcesowo traktuje i premiera Morawieckiego i ministra Brudzińskiego. Dla osoby postronnej jest to odbicie pewnej realnej sytuacji - że ambasador USA ma rządzących za uczniaków, których trzeba wytargać za uszy. I to czyni. Rządząca Polską ekipo - nie ma czym się chwalić! Po co obnosicie się z tym przed światem? No i jeszcze jest jeden powód, dla którego list powinien pozostać dokumentem poufnym. Otóż, publicznie atakując ambasador USA, siłą rzeczy zaatakowano Amerykę, i stosunki polsko-amerykańskie. OK, ja oczywiście rozumiem, że ktoś w rządzie mógł poczuć się dotknięty obcesowym stawianiem sprawy przez panią ambasador, i chciał dać jej prztyczka w nos. Już myślał, że za chwilę dorwie się do wrogich mediów, a tu - stop! Tylko, że w polityce warto panować nad emocjami. Ponieważ ten cały wylany hejt na Georgette Mosbacher, opowieści ważnych polityków PiS, że jest debiutantką, że się nie zna itd., to przecież nie uderzyło li tylko w nią, ale i w Departament Stanu, i w prezydenta - że przysłał do Warszawy niewłaściwą osobę. Cóż więc mamy? Taką sytuację, że gdziekolwiek się nie spojrzy, tam mamy państwa, z którymi pisowska Polska jest skłócona, które poobrażano. Ze wszystkimi, poza malutkimi Węgrami, mamy stosunki złe. Niemcy, Francja, Rosja, Ukraina, Hiszpania, Chiny, teraz USA... I nie miejmy złudzeń, te zapewnienia z ostatnich dni, że przyjaźń polsko-amerykańska jest mocna, słodka i gorąca, niczym herbata malinowa, to jest takie sobie gadanie, bo zadra tkwi. I sporo czasu będzie musiało upłynąć, zanim zostanie wyciągnięta. Na atak na Georgette Mosbacher spojrzałbym więc w szerszym kontekście, funkcjonowania PiS na arenie międzynarodowej. Otóż, patrząc na te działania, nie widzę w nich zamysłu, planu, to jest wszystko jakieś infantylne, obliczone na doraźny efekt. I coraz bliższa jest mi teza, że nikt w PiS polityką zagraniczną nie kieruje. A te różne ruchy, które się zdarzają, to są puste gesty, obliczone na efekt wewnętrzny, żeby zapunktować w takiej lub innej grupie. Jeżeli tak jest, jeżeli z zagranicą rozmawiają dyletanci, w swoim języku, to i zagranica zaczyna zachowywać się podobnie. Georgette Mosbacher nie sili się na niuanse, tylko wykłada jak chłopu, co rządowi wolno, a co nie. I które sprawy powinien uważać za ważniejsze (to zaznaczyła w odręcznym dopisku), a które za drugorzędne. Gdy wicepremier Gliński powiedział niefortunnie, że mowa opozycji wobec rządzących przypomina mu mowę Goebbelsa wobec Żydów, odezwała się natychmiast ambasada Izraela. I potraktowała go jak niedouczonego licealistę. Bo w oświadczeniu ambasady czytamy: "Świadczy ona [wypowiedź Glińskiego - przyp. RW] o głębokiej niewiedzy i ignorancji oraz braku wrażliwości. Zalecalibyśmy Panu Premierowi wizytę w Instytucie Pamięci Yad Vashem w Jerozolimie i bliższe zapoznanie się tą problematyką". A Bruksela? Co prawda rząd wycofał się pokornie z ustawy o Sądzie Najwyższym, i nikt prezes Gersdorf nie utrudnia już pracy, ale co z tego! Komisja Europejska nie zamierza wycofywać z Trybunału Sprawiedliwości UE skargi na Polskę, a na 11 grudnia wyznaczono kolejne wysłuchanie Polski w sprawie praworządności. A szczyt klimatyczny? Jacyś politycy w Katowicach się zbierają, ale trudno nazwać to szczytem, skoro najważniejsi zaanonsowali swoją nieobecność... Okazuje się, że ta tak rzekomo niezależna ekipa chodzi na coraz krótszej smyczy - ustawę o IPN uzgadniała z Izraelem, o Sądzie Najwyższym - z Brukselą (czyli, według pisowskiego widzenia świata - z Niemcami), a ustawy medialne, co widzimy - z USA. Ech, być może Polska PiS-u wstała z kolan, ale równie szybko upadła na twarz. Co nam awantura z listem pani Mosbacher dość dokładnie przypomniała.