Tytułowe pytanie - o co gra Donald Tusk (oprócz tego, że chce utrzymać władzę dłużej niż na jedną kadencję)? - stanie się ciekawe tuż po wyborach europejskich, kiedy rozpocznie się kampania prezydencka. Na razie trwa napięcie ostatniej prostej przed najbliższą elekcją, a opinia publiczna jest zajmowana rozwijającymi się skandalami wokół Funduszu Sprawiedliwości, ale w "dużej", strategicznej polityce coś wisi w powietrzu. Wprawdzie premier zdementował pogłoski o tym, że sam przymierza się do startu w wyborach prezydenckich, ale pamiętamy przecież, że 10 lat temu równie kategorycznie stwierdzał, że nie wybiera się do Brukseli ("Myślę, że w Polsce będę skuteczniejszy" - deklarował), by niedługo później zostać szefem Rady Europejskiej. Trudno jednak podejrzewać, by powtórzył ten sam manewr ("nie, czyli tak"), chyba że okoliczności będą dla niego wyjątkowo sprzyjające. Totalna militaryzacja A więc o co gra Tusk? Na razie udało mu się przenieść ciężar polityki na pole bezpieczeństwa, ochrony granic, totalnej militaryzacji debaty publicznej. Opozycja, która twierdzi, że jest to kontynuacja jej polityki, zarzuca premierowi fałszywe tony. Koalicyjna opozycja wewnętrzna ma mu zaś za złe, że za bardzo wszedł w pisowski przekaz. Natomiast Agnieszka Holland i jej ideowi stronnicy (którzy w "Zielonej granicy" odnaleźli własną wrażliwość) atakują go za podobno utrzymujący się brak humanitaryzmu na granicy polsko-białoruskiej w stosunku do tych uchodźców (używanych przez Łukaszenkę i Putina do destabilizacji), którzy nie są agresywni, a więc na przykład wobec kobiet i dzieci. Dziś jednak - także za sprawą okoliczności nasilającej się wojny hybrydowej i wzmożonych ataków na graniczną zaporę - jesteśmy już w debacie publicznej w miejscu zastanawiania się, czy pogranicznicy powinni używać broni gładkolufowej, czy jeszcze nie. To dramatyczna zamiana w stosunku do nie tak dawnych aktów humanitaryzmu w wykonaniu także polityków Koalicji Obywatelskiej, którzy dziś są nieco mniej skłonni do odpowiadania na pytania o pushbacki. "Czasy przedwojenne" dyktują warunki. Jeśli Tusk przeniósł całą politykę na teren szeroko pojętego bezpieczeństwa, to o co tak naprawdę gra, skoro jednak nie o wybory prezydenckie, dla których ten temat będzie najważniejszy? Dla premiera w zasadzie nie istnieją już kwestie stu konkretów, kwoty wolnej od podatku, aborcji czy naprawy praworządności, bo ważniejsza jest strefa buforowa, co nawet PiS popchnęło do cynicznego przyjęcia roli obrońcy przedsiębiorców z obszaru przygranicznego. Czy chodzi o poważną układankę w strukturach europejskich, w której Polska może mieć swój udział? Czy - po odesłaniu do Brukseli tych, którzy "oddali" Tuskowi partię - szykuje się nowe otwarcie na krajowej scenie? Zagadkowa rola Trzaskowskiego O ile szef resortu obrony Władysław Kosiniak-Kamysz pełni funkcję realnego zastępcy premiera, o tyle minister spraw wewnętrznych Tomasz Siemoniak przejął ważną funkcję swoistego inspektora technicznego. Inni członkowie rządu działają w cieniu, w mikroskali, bez echa, bez fetowanych sukcesów. Poza Radosławem Sikorskim, który ma tak silną pozycję międzynarodową, że stać go na wyjątkową w tym układzie niezależność i siłę. Może nie nieograniczoną, ale odczuwalną. Czy Tusk gra na innego kandydata prezydenckiego ze swojego obozu niż Rafał Trzaskowski? Sikorski ma wszelkie predyspozycje, by ubiegać się o taki urząd, a także o każde stanowisko międzynarodowe, ale taka kandydatura nie byłaby z wielu względów oczywista i obecnie może być rozpatrywana jedynie jako hipoteza bez związku nawet z plotkami. Rola prezydenta Warszawy staje się jednak w tym kontekście zagadkowa. Jest wymieniany jako stabilny kandydat KO, a jednocześnie coraz silniej przechyla się w lewą stronę sceny politycznej. Jest bliżej wielkomiejskiej młodzieży, oddaje się klimatowi campusowemu, wprowadza do gry niezrozumiały nie tylko w elektoracie prawicowym, ale po części także w centrowym zakaz eksponowania symboli religijnych w stołecznych urzędach, składa hołd poprawności politycznej i nie przoduje już w rankingach politycznej popularności. Czy wciąż jest na szlaku do Pałacu Prezydenckiego? Polaryzacja i pycha Odpowiedź na pytanie, o co tak naprawdę gra Tusk - jako polityk, który nie tylko rząd, partię, koalicję rządzącą, ale także marsz 4 czerwca podpisuje swoim nazwiskiem - poznamy po najbliższych wyborach. Ich wynik będzie zresztą kluczowy nie tylko dla władzy, ale także dla opozycji, gdzie każdy prowadzi własne rozgrywki. Marcin Mastalerek i Mateusz Morawiecki myślą o nowym rozdaniu na prawicy, Jarosław Kaczyński o zakonserwowaniu swojej władzy nad starym rozdaniem, a politycy Suwerennej Polski, umoczeni w dużą aferę, o choćby szczątkowym przetrwaniu. Dziś kandydaci do Parlamentu Europejskiego mają już świadomość, że ani narracja o wyborze między Wschodem a Zachodem, ani obrzydzanie Zielonego Ładu specjalnie nie napędzają frekwencji i nie zmieniają sondażowych preferencji, bo polaryzacja trzyma się mocno. A na rozliczenia główni zainteresowani reagują niczym Donald Trump w Stanach Zjednoczonych - bezgraniczną pychą i relatywizacją prawa. Przemysław Szubartowicz