Kierunek, w jakim zmierza sytuacja, wyznaczyło niedawne ujawnienie zarobków "żołnierzy wyklętych" PiS z Woronicza. Wyklęci okazali się milionerami, ich męczeństwo okazało się "męczeństwem na pluszowymi krzyżu" (cyt. za Janusz Szpotański), a Samuel Pereira stał się "najlepiej opłacanym kelnerem" Czwartej RP, jak to natychmiast, wręcz odruchowo, napisał Zbigniew Boniek. Nawiązując oczywiście do znanego zdjęcia, na którym ten pracownik partyjnych mediów w lansadach podaje politykom PiS wigilijne potrawy w czasie krótkiej PiS-owskiej okupacji toalet i gabinetów na Woronicza, w PAP-ie i na Placu Powstańców. Co prawda damski bokser Michał Adamczyk, mianowany przez Kaczyńskiego alternatywnym prezesem państwowej telewizji w alternatywnej rzeczywistości, która się prezesowi PiS szybko kurczy, w ciągu kilku ostatnich miesięcy zarobił na Woronicza półtora miliona złotych, podczas gdy Pereira w tym samym czasie "tylko" pół miliona. Adamczyk jednak przynajmniej nie podawał do stołu. Sposób na rozliczenie "tłustych kotów" W cieniu tych efektownych (żeby nie powiedzieć efekciarskich) doniesień uderzających w najbardziej wrażliwe podbrzusze populizmu, czyli w jego resentyment i zawiść wobec "celebrytów", bez wystarczającego echa przemknęła informacja, która jednak wskazuje na o wiele bardziej istotny front antypisowskich rozliczeń. Otóż nowi zwierzchnicy spółki energetycznej Enea (jednego z wielu partyjno-państwowych molochów i monopolistów, które tworzył lub rozbudowywał PiS, aby oddać je pod zarząd swoim nieudolnym partyjnym żołnierzom), będą dochodzili od członków poprzedniego PiS-owskiego zarządu spółki sumy 656 milionów złotych, które zostały zmarnowane na absurdalną i nieudolną inwestycję w blok węglowy elektrowni w Ostrołęce. To jest sposób na skuteczne rozliczenie przynajmniej części "tłustych kotów", które Kaczyński uczynił milionerami na publicznym majątku. Czeka nas bowiem także rzut oka na uwłaszczenie się całej chmary działaczy PiS na projekcie CPK. Czeka nas rzut oka na kupno przez Obajtka dla Kaczyńskiego (za pieniądze Orlenu, czyli publiczne) całej masy lokalnych gazet, które następnie zostały sprowadzone do merytorycznego i sprzedażowego parteru przez Dorotę Kanię. Czeka nas rzut oka na manipulowanie przez Obajtka cenami paliw w czasie paru kolejnych kampanii wyborczych Prawa i Sprawiedliwości, kiedy to za dziesiątki milionów świadomie generowanych strat publicznej spółki kupowano parę procent sondażowego i wyborczego poparcia dla PiS. PiS nie przetrwa 2024 r. jako partia mogąca odzyskać państwo? Oczywiście tłem dla rozliczeń (które są widowiskowe, jednak poruszają tylko część elektoratu) powinno być realizowanie innych obietnic wyborczych (podatkowych, socjalnych), pilnowanie cen energii, zdobycie dla Polski całości unijnych środków zablokowanych wcześniej przez działania Kaczyńskiego i kłótnie w byłym obozie władzy, a także przywrócenie Krajowej Rady Sądownictwa w miejsce niekonstytucyjnego neo-KRS i choćby przedstawienie perspektyw odbudowy Trybunału Konstytucyjnego w miejsce trybunału Przyłębskiej. Jeśli rządzącej dziś koalicji uda się na obu tych frontach (rozliczeń i bieżącego rządzenia), partia Kaczyńskiego nie przetrwa 2024 roku jako formacja mogąca odzyskać polskie państwo lub przynajmniej skutecznie je zablokować. Marcin Mastalerek, który ów mroczny horyzont przynajmniej dostrzega, próbowałby zniszczeniu własnej formacji zapobiec, jednak w starciu z Kaczyńskim na razie nie ma szans. Ten ambitny i inteligentny polityk średniego pokolenia próbuje ujeżdżać Dudę, który w przeciwieństwie do "utalentowanego pana Mastalerka" (parafraza za tytułem bardzo udanego filmu z 1999 roku) posiada narzędzia prezydentury, a także zapewne jakieś inne przymioty, których ja jednak wymienić bym nie potrafił. Jaka będzie polityczna przyszłość pokolenia Mastalerka, Hofmana, Wiplera? Ambitnych i sprawnych, jeszcze niedawno młodych polityków, którzy boleśnie natrafili na barierę pokoleniowego awansu w partii Jarosława Kaczyńskiego i jego ulubionych kostropatych starców, na których niezwykłą galerię składają się Terlecki, Suski, Kuchciński, Macierewicz i (niestety, gdyż ten ostatni był kiedyś świetnym nauczycielem akademickim i mógł zostać jednym z najciekawszych polskich filozofów politycznych) Ryszard Legutko. W państwie PiS awansowali co prawda także 20-latkowie, ale raczej tacy w stylu Misiewicza. Czyli nieposiadający żadnych politycznych kompetencji, talentów, a nawet ambicji. Co czyniło z nich postacie zupełnie bezpieczne w oczach patronujących im "wrzeszczących staruszków" (tym razem rzadki w moich tekstach, jednak zupełnie pozbawiony ironii, cytat z Rafała Ziemkiewicza). Tylko Zandbergowi się nie udało Nie tylko PiS-owska Polska miała takie blokady, miała je też "Polska liberalna", co zawsze napędzało młody elektorat, a nawet młodych ambitnych liderów, do "partii antysystemowych" - Palikota, Kukiza, dziś Konfederacji. Właściwie tylko Zandbergowi nigdy nie udało się tej energii zablokowanego pokoleniowego awansu uwolnić, bo partia Razem - wbrew zresztą intencjom samego Zandberga - była i pozostała partią hipsterskiej Warszawki, partią dzieci redaktorów niepisowskich mediów i przyjaciół tych dzieci. Całkowicie wyizolowaną społeczne i ideowo, nie tylko do reszty polskiego społeczeństwa, ale nawet od reszty własnego pokolenia. Tymczasem pokolenie Mastalerka, Hofmana, Wiplera... to jeszcze jedno w Polsce pokolenie ludzi z realnymi ambicjami, a czasem także z kompetencjami, którzy "Polskę liberalną" widzieli jako kraj zablokowanego awansu pokoleniowego. W "Polsce prawicy" ten awans został im dany, aby później - osobistą decyzją Kaczyńskiego - im go odebrać, co wywołało u nich wszystkich zupełnie zrozumiałą frustrację. Czy to pokolenie (dziś już raczej "średnie") powtórzy ewolucję Michała Kamińskiego i Pawła Kowala? Kamiński i Kowal mogliby stworzyć formację nieco bardziej konserwatywną, nieco bardziej ciekawą i polskiej scenie politycznej potrzebną, ale im się nie udało. Skończyli w innych formacjach, w których zresztą odgrywają rolę raczej pozytywną. Czy Mastalerek, Wipler i Hofman mogliby zrobić więcej, żeby stworzyć jakąś prawicową formację, która choćby odrobinę złagodzi patologie odchodzącej już (mam nadzieję) formacji Kaczyńskiego, Terleckiego i Macierewicza? Nie będzie to moja formacja, ale Polsce takie poszerzenie politycznej sceny mogłoby się przydać. Na razie bowiem warto, po raz nie wiadomo który, przypomnieć (także Robertowi Biedroniowi, który ostatnio atakuje Hołownię tak, jakoby to on, a nie Hołownia, wygrał ostatnie wybory, podczas gdy Biedroń nie tylko ostatnich wyborów nie wygrał, on w nich nawet nie wystartował, podobnie jak parę razy wcześniej zadowalając się zachowaniem wygodnego brukselskiego dystansu do zawsze ryzykownej polskiej polityki), że Polska bez PiS-u nie oznacza wcale Polski bez prawicy. A żeby polskie państwo było bardziej bezpieczne, lepiej mieć prawicę konserwatywną i wobec państwa lojalną, niż prawicę antypaństwową i na sposób Kaczyńskiego, Terleckiego, Macierewicza... kompletnie zdziczałą. Cezary Michalski