Oto mamy Grzegorza Schetynę, który cierpliwie wędruje po kolejnych redakcjach i stacjach, i strzela bez litości. Mucha się nie nadaje, Nowak kompromituje, widzę same błędy, po co premier chce procesować się z Urbanem? Itd. itp. I na koniec padają złowieszcze słowa: najbliższe wybory to będzie być albo nie być dla Platformy. Mamy też ruch na drugim skrzydle PO. Jarosław Gowin, do niedawna minister sprawiedliwości, daje do zrozumienia, że nie wypadł z gry. "Trzeba w Platformie wielkiej zmiany" - mówi. Wielkiej, czyli nie takiej, że wypada dwóch, trzech ministrów. Tylko większej. I wiadomo, o kogo chodzi. Ożywił się też przyjaciel Radosława Sikorskiego - mecenas Giertych. Też opisuje scenariusz, w którym Platforma się topi. I to jest nieuchronne, bo będzie tracić z każdym miesiącem, bo Tusk popełnia błędy i PiS w wyborach weźmie władzę. Chyba że w samej PO nastąpią zdecydowane zmiany. Wiadomo jakie. Przyjaciele Tuska za to milczą. Stracili pewność siebie. Jedynie europoseł Jacek Protasiewicz próbował nas przekonywać, że w Europie na premiera Tuska czekają wspaniałe stanowiska, przewodniczącego Komisji Europejskiej lub Rady Europejskiej. Pięknie to mówił, tylko nie powiedział -po co? Czy chciał nas przekonywać, jaki to z premiera jest wybitny polityk, jak go ceni Europa? A może chciał podtrzymać go na duchu? A może chodziło mu o coś innego - może chciał namówić premiera na luksusową emigrację? Wyszło w każdym razie dwuznacznie. Zerknijmy przy okazji na prezydenta Komorowskiego - stamtąd też dochodzą dość jasno brzmiące pomruki. Czytam ten cały rejwach przez doświadczenie wcześniejszych wydarzeń. Jak na początku XXI wieku padała ekipa Krzaklewskiego - Buzka, to przecież było podobnie, też pojawiali się pretendenci, by wyrwać jak największy kawałek z upadającego AWS-u. Gdy grillowano Leszka Millera, też wyglądało to podobnie, wtedy własne scenariusze na ratowanie obozu rządzącego miał prezydent (Kwaśniewski), własny scenariusz próbował też realizować Marek Borowski. We wszystkich tych przypadkach niewiele się udało, bo formacja rządząca była jak wielki tankowiec - obrośnięty glonami, z niesprawnym sterem. Takim tankowcem jest dziś PO - władza i jej owoce zepsuły tę partię, rozleniwiły. Myślę, że Tusk to wie. I wie również, że mógłby odwrócić los jakimś mocnym ruchem, zminimalizować straty - na przykład wcześniejszymi wyborami, tylko że kto w PO na to mu się zgodzi? Jaki poseł? Jaki minister? W Polsce tysiące ludzi związanych jest z aparatem władzy - w Sejmie, w administracji. Większość z nich ma jakieś niedokończone sprawy, pilne wydatki, na które trzeba zarobić. Nikt z tych ludzi nie ma ochoty na jakiekolwiek ryzyko. Oni do końca łudzić się będą, że przyjdzie jakaś wunderwaffe, że jakoś los się odwróci. To najbardziej konserwatywna, niechętna zmianom grupa w Polsce. Do tych ludzi mówi Schetyna: "Ja was uratuję!". Do nich mówią Gowin i Giertych. Że jak zmieni się sporo na górze, to taka odnowiona ekipa będzie mogła wygrać kolejne wybory. Tak jak John Major wygrał wybory konserwatystom, gdy odeszła Margaret Thatcher. Więc warto wiele zmienić, żeby nie zmieniło się nic. To jest ten miraż, który przed ludem platformerskim jest roztaczany. Co na to Tusk? Nie grzebałbym go jeszcze. Owszem, ma paskudną sytuację, ale narzędzi do politycznej gry też mu nie brakuje. Wszystkim tym, którzy mówią, że trzeba wymienić premiera, żeby Platforma znów odzyskała atrakcyjność, może odpowiadać tak: jak pękniemy, to podzielimy los SLD z czasów premierowania Leszka Miller a potem Marka Belki. Że będą nas grillować do skutku i żadne czyszczenie sań nic tu nie zmieni. Więc będzie wołał" "Zjednoczmy się! Bo Hannibal u bram!". Tusk ma też długopis - to on kompletuje rząd, od niego zależy w kraju najwięcej. Począwszy od posad ministerialnych, jak i tych w spółkach skarbu państwa. Jego rywale mogą gadać, ile chcą, ale to on ma realną władzę. A przecież wiadomo, że potrafi z tego korzystać. Ma też aparat państwa, ten jawny i ten tajny. Że potrafi go używać, pokazał całkiem niedawno, kiedy ujawniono dziennikarzom różne rzeczy dotyczące Kwaśniewskiego - jego pracę dla prezydenta Kazachstanu, dla Kulczyka, rozmowę dotyczącą Azotów... No i wreszcie Tusk może liczyć na niezawodnego Jaro Kaczyńskiego. Tego, co podobno jest ukrywany, jak twierdzi Radosław Sikorski. To bujda, to kulą w płot, Jarosław K. wcale się nie kryje, jeździ po Polsce i opowiada swoje. Swoją mieszankę demagogii, kłamstw i zwyczajnego podsr... Obserwuję Kaczyńskiego od roku 1990 - zawsze taki był. Wiem, ale nie powiem; gdyby to się potwierdziło, to byłaby to rzecz straszliwa; to są ludzi wyzbyci wszelkich zasad; mamy do czynienia z niewiarygodną sytuacją, oni godzą się na poniżanie Polski... i tak dalej. Każdy pamięta te wisty. A to wszystko będzie wzmocnione jeszcze jednym - bo i Kaczyński, i ta cała jego formacja, oni wszyscy grzeszą pychą, chęcią zemsty, zaplucia przeciwnika. Wszystkim, co odpycha. Przeglądam prawicowe portale - tam aż kipi od emocji, rechotu, że Tuskowi noga się powinęła. I tych zapowiedzi, co teraz zrobimy i jak nas się boją... PiS zawsze ładnie zaczyna, a potem, już na finiszu, strzela sobie w kolano - to opinia niemal powszechna. Opisuje ona w zasadzie pewną nieuchronność. Bo to strzelanie sobie w nogę to nie pech, a stan umysłu. Ha! Jeszcze parę tygodni temu różni mędrcy lamentowali, że polska scena jest zabetonowana, że tu się nic nie zmieni. A tu proszę - tama pęka. I z wojny pozycyjnej, z okopów jak pod Verdun, przechodzimy do wojen partyzanckich i podjazdowych. Nuda się skończyła. Robert Walenciak