Niszczenie demokracji i obrona koryta
Wkrótce mają zostać upublicznione projekty ustaw o Sądzie Najwyższym i o Krajowej Radzie Sądownictwa opracowane w Kancelarii Prezydenta. Jak słychać z przecieków, w ogólnym zarysie te projekty będą zbieżne z zamiarami partii rządzącej wobec sądów, jedynie sposób przeprowadzenia zmian w sądach będzie bardziej delikatny, rozłożony w czasie, a politycznie bardziej na korzyść prezydenta – podczas gdy ustawy zawetowane w lipcu oddawały sądy pod władzę ministra sprawiedliwości.
Jeśli te przecieki polegają na prawdzie, a z powodów ogólnych (stosunku prezydenta Dudy do łamania praworządności, poczynając od zniszczenia Trybunału Konstytucyjnego) wydaje się to prawdopodobne, będzie to oznaczało raczej nowy układ sił w obozie władzy, niż obronę państwa prawa.
Co do mnie, mało mnie obchodzi, czy połajanki posłanki Pawłowicz pod adresem urzędników i doradców Pana Prezydenta (zob.: tutaj) przyniosą mniejszy czy większy skutek, jeśli zarazem nie skutkowałoby to żadnymi gwarancjami niezależności władzy sądowniczej. A może przecieki, o których wspominam, są nieprawdziwe i czeka nas niespodzianka? Jeśli tak by się stało, zapewne PiS z powrotem przerobiłoby obie ustawy na swoją modłę i w takiej "Ziobro-podobnej" postaci zostałyby one przegłosowane w Sejmie i w Senacie. Czy wtedy starczyłoby Andrzejowi Dudzie charakteru, żeby ponownie postawić weto? Obawiam się, że nie, ale bardzo chciałbym się mylić.
Bardzo był chciał, bo patrząc na sytuację polityczną w Polsce z perspektywy instytucji, widać, że już tylko Prezydent RP ma solidne narzędzia, żeby sprzeciwiać się (a co najmniej opóźniać) autorytarny kurs. Po zniszczeniu Trybunału Konstytucyjnego ten sąd nie może już być strażnikiem praworządności. Sąd Najwyższy - jak pokazują przykłady jego wyroków w sprawie prezydenckiego ułaskawienia przed prawomocnym skazaniem oraz w sprawie prawidłowości wyboru prezesa TK - ma wybite zęby już teraz, gdy ani jego skład osobowy, ani kompetencje nie zostały zmienione. Co będzie, gdy skład SN zmieni się na bardziej przychylny obozowi władzy, a niezależność instytucji ograniczona, nietrudno zgadnąć. Także Państwowa Komisja Wyborcza okazała się ostatnio nieprzydatna w dziele powściągania autorytarnych działań rządu. Co nam zostaje? Przede wszystkim prezydent i jego prawo weta.
Gdyby więc Andrzej Duda miał charakter, możliwy byłby tu jakiś balans polityczny. Ale ja w to nie wierzę. Pan Prezydent został już moralnie złamany i to nie raz, żyrując zmiany ustawodawcze i wynikające z nich decyzje personalne, które na kilometr śmierdziały niekonstytucyjnością. A kto zostanie w ten sposób złamany, staje się współuczestnikiem dalszych "skoków na kasę" - takie są prawa psychologii. Prezydent Duda wprawdzie w lecie postawił się kilka razy prezesowi Kaczyńskiemu i niektórzy widzą w tym jakieś jego odbudowanie się psychiczne. Nie wierzę w to. Andrzej Duda nawet wetując ustawy sądowe w lipcu, równocześnie zapewniał, że chce wspierać rząd w jego "dobrej zmianie", a to oznacza, że nie ma w nim pryncypialności, jaką akurat w takich sprawach Prezydent RP winien przejawiać. Wetami wywalczył sobie tę odrobinę szacunku dla swego urzędu, której mu PiS poprzednio odmawiało. O to mu chodziło, to uzyskał, a na więcej się nie poważy.
Nie po to Jarosław Kaczyński odzyskał władzę, by teraz kontentować się jej zwykłymi owocami, naznaczonymi przez liberalno-demokratyczne ograniczenia. Cały ciąg działań prezesa partii rządzącej od jesieni 2015 do dziś układa się w bardzo logiczny i konsekwentny ciąg. Wszystko zmierza do zniszczenia tych urządzeń liberalno-demokratycznego ustroju, które ograniczają demokratycznie wybraną władzę. Taka ograniczona władza Jarosława Kaczyńskiego nie zadowala, bo to jest w jego pojęciu władza ułomna, "imposybilna", a jemu chodzi o władzę, która stoi ponad prawem - czy to międzynarodowym, czy to krajowym.
Wydaje się także, że nie po to Jarosław Kaczyński odzyskał władzę, by ryzykować jej utratę - co wszak jest normalną przypadłością każdej większości w ustroju demokratyczno-liberalnym. Otóż taka, ograniczona w czasie, władza też prezesa PiS nie zadowala. On zmierza do władzy na własność. Zdaje się że zarazem ma to być władza z mandatu demokratycznego - ale udzielanego już w warunkach autorytarnych: bez niezależnej prasy, bez gwarancji bezstronności procesu wyborczego. Jak to zrobić? To dosyć łatwe w warunkach, które nam szykuje partia rządząca. Trybunał Konstytucyjny, który nie jest już strażnikiem praworządności, nie sprzeciwi się odpowiednim zmianom ordynacji wyborczej, korzystnym dla partii rządzącej, a Państwowa Komisja Wyborcza i cały aparat wyborczy, którego kośćcem są niezawiśli sędziowie, nie będzie sprzeciwiać się "cudom nad urną".
Czy tak będzie na pewno, nie wiem, ale do tego wydaje się zmierzać polityka Prawa i Sprawiedliwości. Krytycy PiS wydają się wobec tego bezradni i bezbronni. Niewiele mogę im pomóc, chciałbym jednak doradzić mniej czarno-białe postrzeganie rzeczywistości. Inaczej mówiąc, nie jest tak, że Prawo i Sprawiedliwość jedynie kupiło prosty lud za "500 plus". Owszem, to i inne decyzje w zakresie polityki socjalnej, podtrzymuje wysokie poparcie dla PiS, ale nie tylko to. Jest jeszcze problem nieuczciwości poprzedniej władzy i dopóki tego obecna opozycja głośno nie przyzna, dopóty będzie niewiarygodna jako krytyk rządów PiS-u.
Bo, owszem, komisja posła Jakiego działa na skróty, jej przewodniczący ma maniery arrywisty, ale... Ale przekręty, które komisja Jakiego ujawnia, były rzeczywiste, nie wymyślone. Owszem, kampania Polskiej Fundacji Narodowej w sprawie reformy sądownictwa jest pod wieloma względami skandaliczna (i sama zawiera w sobie finansowy przekręt), a jednak... A jednak to sędziwie wspierali swoimi nieuczciwymi wyrokami złodziejską prywatyzację warszawskich kamienic.
Tak więc chociaż co do zasady gotów jestem bronić III RP przed rodzącym się systemem autorytarnym, to nie podoba mi się w tej obronie towarzystwo oszustów oderwanych od koryta.
Roman Graczyk