I jedno i drugie z coraz bardziej nieszczęśliwych jego połówek siedzi w swym fotelu, patrzy na współmałżonka spode łba, na prawo i lewo opowiadając o tym, jak nie znosi partnera. Każde chciałoby złożyć wniosek o rozwód, ale żadne nie ma odwagi by być tym pierwszym. A tak pięknie to wszystko szło. Już właściwie nikt nie przypominał, kto był nie tak dawno chamem, kto warchołem a kto człowiekiem o marnej reputacji. Koalicja trzymała się mocno. Ba, po czasach, gdy PiS zatykał nos na widok swych samoobrończych partnerów, stosunki na linii PiS - LiS (wtedy jeszcze LiS in-spe) zaczęły nabierać cech, no może nie od razu miłości, ale przynajmniej sympatii. Miał być wspólny start w wyborach, miała być nowa ordynacja, miały być niższe progi dla słabizn nie sięgających pięciu procent. Miało być zgodnie, szczęśliwie i trwale. Zwolennicy spiskowych teorii są zgodni - tak było, bo Jarosław Kaczyński przygotowywał się do Wielkiego Skoku. Udawał dobrego koalicyjnego wujka i po cichu pisał scenariusz efektownego rozstania ze swym zastępcą. Zgodnie z nim w scenie pierwszej CBA wkroczyłoby do gabinetu Leppera i złapało go na gorącym korupcyjnym uczynku. W chwilę potem marszałek sejmu wyraziłby zgodę na aresztowanie (marszałek, a nie sejm bo mamy do czynienia ze złapaniem za rękę) - wicepremier zostałby więc w kajdankach wyprowadzony z ministerstwa, a dymisję dostarczono by mu do więzienia. W kolejnych scenach w Samoobronie doszłoby do rokoszu, na jej czele stanęliby pospołu Ryszard Czarnecki i Krzysztof Filipek, którzy doprowadziłby do szybkiego rozpłynięcia się partii w niebycie. Brzmi pięknie, czy wiarygodnie - niech P.T. Czytelnicy ocenią sobie sami. Tak czy inaczej, przeciek (...) fuszerka CBA (...) absurdalność podejrzeń wobec Leppera (...) doprowadziły do tego, że ex-wicemarszałek i ex-wicepremier cieszy się wolnością. Choć ta radość jest solidnie zmącona, niezbyt miłymi "okolicznościami przyrody". Nie dość, że na Lepperze ciążą podejrzenia, to po raz pierwszy natrafił na opór we własnej partii. Działacze Samoobrony na wieśc o tym, że mają wysiadać z Lancii i odchodzić od rządowych posadek podnieśli głowy i wydali pomruk niezadowolenia. Na tyle głośny, że po buńczucznych zapowiedziach samego zainteresowanego, że "Bez Leppera w rządzie nie ma koalicji" musiał on położyć uszy po sobie i dając sygnał "tylko nie ruszajcie innych" zadeklarował, że Samoobrona zostaje. Choć myślę, że w cichości ducha marzy sobie, by to Kaczyński powiedział "tym panom już dziękujemy" i wtedy i tryumfujący po tym jak wypalił korupcję ogniem PiS będzie syty i upokorzony Lepper cały. Czy koalicja przetrwa te wszystkie burze? Wszyscy moi koalicyjni rozmówcy przekonują, że tak. Że "się rozejdzie po kościach" i "jakoś to będzie". "Jakoś" - może tak, ale mam - może i irracjonalne przekonanie - że na pewno nie tak samo. Że "coś pękło, coś się skończyło". Że nawet jeśli nie jesteśmy świadkami końca tego mariażu, to obserwujemy początek jego krachu. Obie strony ostatecznie straciły do siebie resztki zaufania, są rozwścieczone i rozżalone. Nawet jeśli jeszcze raz wejdą do tej samej rzeki, to po to, by pomścić dawne krzywdy. To już wolę, by nie wracały. Niech PiS rozpędzi parlament, albo porządzi w mniejszości. Bo trwanie rządu w którym poziom wzajemnej nieufności i zwykłej ludzkiej niechęci jest aż tak ogromny, naprawdę nie ma sensu.