Nie mam zamiaru wyrokować, czy Banaś, państwowy urzędnik od 30 lat, ma na ten zgromadzony majątek podkładki, czy ich nie ma, nie wnikam, co łączyło go z "człowiekiem z wyrokiem". To pewnie wyjaśnione zostanie w najbliższym czasie, bo wyjaśnione być musi. Chętnie za to zwrócę uwagę na coś innego - otóż afera Banasia zapowiada, że kampania ulega zaostrzeniu, i zapowiada jej styl. Nie będzie to styl dyskusji programowej, dywagowania, na ile podniesienie płacy minimalnej pomoże polskiej gospodarce, a na ile zaszkodzi. Albo czy polityka zagraniczna PiS rujnuje pozycję Polski w świecie. Nic z tych rzeczy. Raczej wygląda na to, że będzie to kampania skierowana na personalia, na pokazaniu wyborcom, że ci po drugiej stronie barykady to ludzie podejrzani, nieuczciwi, którym nie można ufać. Banaś - jeśli posłuchamy pierwszych komentarzy polityków PO, w tej roli jest już obsadzony. To nie było trudne. Przez lata całe w tej roli PiS obsadzał polityków PO. To platformersi byli w narracji PiS-u przedstawiani jako ci, co ramię w ramię z zagranicznym kapitałem wyprzedali Polskę. Kapitalizm kompradorski - można zakrzyknąć. Beata Szydło pouczała ich - "wystarczy nie kraść"! Mówiła to pewnym siebie tonem, wyższości moralnej. Oto piękny, moralny i czysty PiS kontra zbrukana ośmiorniczkami Platforma. To był świat czarno-biały, zerojedynkowy. W nim człowiek PO był tym złym, a człowiek PiS (z definicji) czystym rycerzem, zwalczającym zło. Pamiętacie państwo, co mówił Marek Kuchciński podczas jednego ze spotkań z wyborcami o polityce PiS? Że trwa odszczurzanie Polski. A jak o Marianie Banasiu wypowiada się marszałek Senatu Stanisław Karczewski? Otóż, jego zdaniem, materiał o Banasiu "to jest swoistego rodzaju zemsta na panu prezesie". A poza tym "jest człowiekiem kryształowym, niezwykle uczciwym, bardzo solidnym, twardym politykiem". Tylko że sprawowanie władzy przez PiS ten obraz - uczciwego PiS-u i podejrzanej Platformy - nadszarpnęło. Afera po aferze. To były wypłacane członkom rządu premie, to były dodatkowe fuchy w spółkach skarbu państwa, to były loty marszałka Kuchcińskiego, to wreszcie była afera hejterska, której bohaterem był wiceminister Piebiak. I kiedy okazało się, że w ministerstwie sprawiedliwości, pod bokiem Ziobry, jak to określił prof. Adam Strzembosz, "działała grupa właściwie przestępcza". Więc role się odwróciły - dziś politycy PO stają naprzeciw tych z PiS-u i krzyczą: złodzieje, mafia, złodzieje! A Grzegorz Schetyna, któremu cztery lata temu wypominano różne spotkania na cmentarzu, dziś, po programie o Banasiu, woła: "to jest mrożąca krew w żyłach opowieść o patologii i mafijnych układach państwa PiS". Nie wątpię, że ta melodia będzie leitmotivem najbliższych dni. Że w naród będzie szedł komunikat, że PiS to grono ludzi o lepkich rękach, które wykorzystuje władzę, by się nielegalnie bogacić. Uczciwa Polska kontra mafijne powiązania. To będzie sposób na delegitymizację przeciwnika. Także na czas po wyborach. Co na to PiS? Na początku będzie milczenie, udawanie, że sprawy Banasia w ogóle nie ma, że to brednie. A potem PiS będzie musiał odpowiedzieć. Czyli oddać pięknym za nadobne. Może więc kogoś z PO aresztują? Może oskarżą? Wszystko jest możliwe. To oczywiście wzmocni zimną wojnę domową, wzniesie ją na kolejny poziom nienawiści. Ale akurat sztabowców PO i PiS to nie martwi. Bo z wojny między tymi partiami uczynili bardzo użyteczny polityczny wehikuł. Ona im służy. Po pierwsze, skupia zainteresowanie publiczności, wysysając poparcie dla innych ugrupowań. Po drugie, zwalnia od wszystkiego innego. Bo za chwilę Banaś będzie przez jednych atakowany, a przez drugich broniony, i nikt nie będzie myślał, czy on na taki atak (i obronę) w ogóle zasługuje. Kolejną konsekwencją tak pomyślanej politycznej bitwy będzie już absolutny zanik politycznego centrum. Więc podkręcenie wzajemnej wojny nie będzie służyło, by pozyskać tych, którzy gdzieś tam są pośrodku, ale będzie po to, żeby mobilizować zwolenników, i przyciągać tych, którzy się wahają, albo którym na wybory nie chce się chodzić. Bo ta grupa jest najliczniejszym rezerwuarem głosów. W Polsce na wybory chodzi bardzo mało ludzi, około 50-55 proc. uprawnionych do głosowania. W związku z tym bój będzie o tych niezdecydowanych, co na politykę patrzą spode łba. Zwiększmy frekwencję do 60-65 proc. - i się okaże, że ci "nowi" zadecydują o tym, kto w nich wygra. Taki więc scenariusz zapowiada się na najbliższe dni. A tak naprawdę, także na czas po wyborach. Bo tak czy inaczej, ów podział PO kontra PiS wydaje się być wciąż najbardziej trwały, najbardziej nośny. I najbardziej pusty. On podtrzymuje władzę ludzi, którzy w polityczne życie wkraczali jeszcze w latach 80., a nawet wcześniej, w 70. Jarosław Kaczyński lubi opowiadać, jakie krzywdy go wtedy spotkały - że Jacek Kuroń na jakimś zebraniu KOR-u usiadł na jego krześle. I nie ustąpił. I jakże często jest, że ten podział PiS kontra PO, pokrywa się z podziałem sprzed lat, KOR kontra ROPCiO, czy Unia Demokratyczna kontra Porozumienie Centrum. Więc okazuje się, że nie liczą się obecne umiejętności, przekonania, tylko to, kto w roku 1979 podsiadł Jarosława Kaczyńskiego, kto wtedy o kim co powiedział, a poza tym o kim w roku 1991 źle mówił Geremek, albo Jan Olszewski. Innymi słowy - archeologia i wykopaliska. I krzyki - łapaj złodzieja!