No to zaczyna się jazda. Przez najbliższe cztery lata kontrolowane przez liberałów media po obu stronach Atlantyku będą prowadziły zakrojoną na szeroką skalę akcję zohydzania przeciwnika. Donald Trump będzie nowym Mussolinim, Stalinem i Hannibalem Lecterem w jednym. Każde jego słowo i każda deklaracja zostanie obrócona tak, by pasowało do tezy. Każda inicjatywa, co do tej tezy nie pasuje będzie skrzętnie przemilczana i schowana za grubą warstwą histerycznej piany. Tak będzie. Skąd wiem? Bo widziałem. Tak było w latach 2016-2020, gdy Trump sprawował już władzę w Ameryce. I tak jest wszędzie tam, gdzie jakiś śmiałek odważy się wygrać jakieś wybory, poważając monopol liberałów na rządzenie. Pamiętacie lata 2015-2023 w Polsce? No właśnie. Antytrumpizm w Polsce Do Polski ten zrodzony ze strachu przed utratą wpływów i z nienawiści do innych poglądów politycznych antytrumpizm też już dotarł. A będzie go jeszcze więcej. Posłuchajcie wypowiedzi europosła Bartłomieja Sienkiewicza na ten temat. Posłuchajcie, co mówili wcześniej premier Donald Tusk czy szef polskiej dyplomacji Radosław Sikorski. Poczytajcie też amerykańskie analizy naszych liberalnych komentatorów. "Trump jest groźny dla Polski, Trump jest groźny dla Europy" - powtarzają na przemian i bez ustanku. Przekonani, że powiedzenie czegoś tysiąc razy w cudowny sposób sprawi, że fałsz stanie się prawdą. W ich bezpiecznych medialnych banieczkach oczywiście idzie im świetnie. Tam nie muszą nawet tłumaczyć, dlaczego Trump miałby być dla Polski i Europy taki straszny. Tam jest to niepodważalny dogmat. Kantowskie "a priori". Matematyczny aksjomat. Fundamentalne założenie, którego nie trzeba udowadniać. Ale my jednak spytajmy. Dlaczego Trump w Białym Domu miałby być dla nas taką katastrofą? Czy może z powodu swojej rzekomej "prorosyjskości"? Powiązań, których nawet najbardziej zawzięci antytrumpowscy zeloci z "New York Timesa" nigdy nie potrafili dowieść ani wykazać? A może mamy się bać tego, że Trump zapowiedział, że będzie cisnął przywódców Niemiec i innych europejskich krajów NATO, by zaczęli na poważnie inwestować w zbrojenia? A nie tylko liczyli na jazdę na gapę pod amerykańskim parasolem bezpieczeństwa? To ma być antyNATOwskość Trumpa? Serio? Ja tu widzę raczej pierwszego od dawna polityka, który faktycznie chce z NATO uczynić na powrót sojusz wojskowy. A nie klubik dyskusyjny z udziałem generalicji. A może mamy się martwić tym, że 47. prezydent USA zapowiedział rychłe zakończenie wojny na Ukrainie? Nie wiem, czy ucieszą się tym faktem ci, co na wojnie bardzo dobrze zarabiali. Ale akurat Polska należała do tych krajów, które - wyjąwszy samą Ukrainę - z powodu konfliktu traciły najwięcej. Raz - gospodarczo (ekonomista Robin Brooks pokazuje wyliczenia wedle których nasze realne PKB byłoby dziś o 10 proc. wyższe, gdyby nie inwazja Putina w roku 2022), a dwa - społecznie (to Polska była buforem chroniącym resztę UE przed zalewem uciekinierów wojennych z Ukrainy). Można oczywiście prężyć muskuły i - jak kiedyś Szymon Hołownia - wygrażać paluszkiem, że "Putina wgnieciemy w ziemię". Ale prawda jest taka, że każdy miesiąc czy rok konfliktu za naszą wschodnią granicą jest dla nas po prostu niekorzystny. Zaś widoków na bezwarunkową kapitulację Rosji po prostu nie ma. "Europejskie wartości". Czy na pewno istnieją? Cóż jeszcze? Przekonują nas liberałowie, że to dramat, iż Donald Trump wyprowadzi Amerykę ze wszystkich zobowiązań klimatycznych, przestanie subsydiować elekmtromibilność oraz zwiększy wydobycie paliw kopalnych. To ma być - wedle niektórych - atak na "europejskie wartości". Jakie u licha "europejskie wartości"? Od kiedy "klimatyzm" jest "unijną wartością fundamentalną". Nazwijmy rzeczy po imieniu - to jest co najwyżej atak na polityczną agendę, na którą - z uporem maniaka - postawiła dekadę temu obecna generacja tuzów brukselskiej biurokracji: Ursula von der Leyen, Frans Timmermans czy - będący wtedy szefem Rady Europejskiej a potem EPL... Donald Tusk. Owszem, Trump pokazując, że ich ukochany klimatyzm niszczy ludzi oraz gospodarkę (a czy planetę ratuje to sprawa wielce wątpliwa), pokazuje "zielony król jest nagi". Ale cóż to ma wspólnego z europejskimi wartościami? Od kiedy co dobre dla von der Leyen dobre i dla Europy? Akurat Polska ma wiele dobrych powodów, by antyklimatyczny zwrot Trumpa popierać wszystkimi kończynami. Jesteśmy przecież krajem o takim miksie energetycznym, który skazuje nas na realne zubożenie w warunkach "nowego zielonego świata". Dekarbonizacja kraju węgle stojącego w połączeniu z superdrogim gazem z Rosji to przecież zbrodnia na polskich zdolnościach rozwojowych. Związanie nam sznurowadeł w momencie, gdy nasi przedsiębiorcy zaczęli się wreszcie z powodzeniem przesuwać w górę europejskich (i globalnych) łańcuchów wartości dodanej. A naród zażył wreszcie odrobiny wytchnienia po latach transformacyjnych wyrzeczeń. Przecież ten antyklimatyczny Trump spada nam z nieba. I nie mamy żadnego interesu w tym, by go zamieniać na żadną Kamalę Harris albo innego zielonego "postępowca". A może ma nas martwić pojawienie się w otoczeniu Trumpa "miliarderów z Doliny Krzemowej"? Dobre sobie. Jakoś gdy Dolina Krzemowa gremialnie wsparła swoimi miliardami Bidena w roku 2020 albo Kamalę Harris w 2024 to wszystko było ok. Albo jak Dolina Krzmowa umacniała swoje wpływy i przywileje za czasów Baracka Obamy? Wtedy problemu nie było. Dopiero teraz jest problem, bo kilku miliarderów poprało "nie tych co trzeba". Rychło w czas. Te argumenty można mnożyć. Ich sedno pozostaje jednak takie samo. Antytrumpowska krucjata, na którą chcą iść przedstawiciele liberalnych elit Ameryki i Europy to nie jest nasza wojna. Nie bądźmy głupi. Nie dajmy się w nią wciągnąć. Bo że będą próbowali, to pewne. ----- Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!