Media przenicowują na wszystkie strony stenogramy z czarnych skrzynek TU-154. Choć w tym zapisie więcej jest niewiadomych niż wiadomych, jedno jest pewne - stenogramy i okoliczności katastrofy pokazują nam słabość państwa. Siłą państwa jest prawo, przestrzegane przez wszystkich, i procedury, także przez wszystkich szanowane. A cóż tu mamy? Prezydenta, który się spóźnił, bez powodu, na wylot samolotu. Generała, który zaszedł do kabiny pilotów. Pilotów, którzy zdecydowali się lądować w gęstej mgle, chociaż wszystkie procedury tego zakazywały. Powszechną normą są w silnym państwie procedury awansu. Chodzi o to, by funkcjonariusze, urzędnicy, nie przeskakiwali szczebli kariery, by dojrzewali do kolejnej funkcji. W państwie PiS-u widziano te sprawy inaczej. Dwa przykłady: generał Zbigniew Tłok-Kosowski zanotował w ciągu 8 miesięcy awans ze stopnia podpułkownika do dwugwiazdkowego generała. Wiceszef ABW w czasach PiS Grzegorz Ocieczek do Agencji przyszedł jako cywil. Kurs na pierwszy stopień oficerski odbył zaocznie, a już po dwóch latach był... pułkownikiem. Takich awansów nie było nawet w czasie wojny. Więc dlaczego były teraz? Wojna była? Może z układem? Co takie decyzje mają wspólnego z dobrze poukładanym państwem? Z jego siłą? Bo ja jej nie widzę, widzę raczej siłę wodza. Jeżeli więc w Polsce nie ma "państwowego" podejścia do państwa, co w zamian jest? Ano jest podejście plemienne: nasza wataha kontra ich wataha. Na tym etapie Polska się zatrzymała. W życiu publicznym jesteśmy świadkami wędrówek zorganizowanych watah, które przewalają się z miejsca na miejsca, kolonizując i obgryzając. Jeśli jakaś opcja weźmie we władanie spółkę X, to zaraz w jej szeregach zobaczymy ludzi tej opcji, jak się moszczą i nagradzają. Przy okazji wyrzucając efektownie wrogów. Przykładów jest aż nadto. Z zawodowym zaciekawieniem przysłuchuję się dyskusji o sytuacji w mediach publicznych. I w zasadzie jestem gotów podpisać się pod niemal wszystkimi zarzutami krytyków, gdyby nie jedno ale... Bo można w tym sporze dojrzeć drugiej dno. Że ci, którzy tak gwałtownie bronią się przed - jak to nazywają - monopolem GW-TVN, raczej bronią swoich dobrze płatnych posad. A ci, którzy tak zajadle atakują, pewnie mają gdzieś w tyle głowy przeświadczenie, że to im przypadnie rola zwycięzców, i całe zdobyte dobre będzie do ich dyspozycji. Reszta jest ornamentem. Tak jest nie tylko w polityce i państwowych instytucjach, ale również w prywatnych spółkach, gdzie jedna koteria zwalcza inną. - Panie redaktorze - tłumaczył mi kiedyś pracownik jednej z dużych firm - tu są same sitwy. Wszystko idzie bokiem, bo kolega koledze. - A pan - pytałem go ze współczuciem, jak pan tu się jeszcze utrzymał? - Ooo, ciężko jest. Na szczęście są koledzy. Trzymamy się razem. To jest, zdaje się, silniejsze od wszystkiego, klientelizm mamy w genach. Tak było na tych ziemiach od stuleci. Ale efekty tej mentalności są straszne. Dla Platformersa PiS-owiec to pod-Polak. Dla PiS-owca najgłupszy PiS-owiec jest o niebo bardziej wartościowy niż mądry PO-owiec. No, chyba że zacznie popierać PiS. Warto poczytać co mówił Jarosław Kaczyński o Andrzeju Lepperze. Kiedy był on dla niego uosobieniem wszelkiego zła, a kiedy dostrzegał w nim reprezentanta Polski skrzywdzonej, który zaczyna wyciągać wnioski z dawnych błędów. I vice versa - przyjrzyjmy się, jak wypiękniał Platformie Radosław Sikorski! Proszę też zwrócić uwagę jak oni wszyscy rozmawiają. W cywilizowanych krajach rozmowa to dialog dwóch partnerów, którzy wymieniają się wiedzą i poglądami, a to wszystko służy zbudowaniu wspólnego wniosku. A w Polsce? Jacy partnerzy? Jakie wspólne wnioski? Kto kogo wkopie w glebę, i tyle. I nie dotyczy to tylko sympatyków PO i PiS, bo wcześniej, gdy tych partii na świecie jeszcze nie było, podobnie z sobą rozmawiali AWS-owcy i SLD-owcy, czy też inne polityczne pary. Czy z tego zaklętego kręgu jest jakieś wyjście? Szczerze mówiąc, trudno przypuszczać, by było. By coś, co trwa od stuleci, nagle zniknęło. Może więc, na początek, jeden mały krok - zacznijmy się szanować. Chociaż trochę. I, żeby nie było za trudno - zacznijmy od pierwszego dnia po wyborach. Robert Walenciak