Skutki, jakie przyniosło kompromisowe prawo - aborcja jest zakazana, ale z wyjątkami - okazały się zupełnie odmienne od wieszczonych. Nie rozkwitło "aborcyjne podziemie" ani "aborcyjna mafia" na wzór alkoholowej prohibicji w USA, zdesperowane biedne kobiety nie zaczęły sobie masowo wydrapywać znienawidzonych bachorów wieszakami i umierać wskutek powikłań i zakażeń. Nic podobnego. Przeciwnie, od momentu wejścia w życie ustawy potępienie dla aborcji - w początkach III RP nie tak wysokie, bo, przypomnę, w PRL aborcja była nie tylko legalna, ale wręcz, w pewnych okresach, promowana - stale wzrasta. Co musi być dla feministek i całej lewicy najokropniejsze, dziś najmocniej odrzucają aborcję ludzie młodzi. Wokół kompromisu prawnego z czasem ukształtował się kompromis szerszy, sprowadzający się do powszechnej zgody, że aborcja jest złem - i że dyskutować można tylko o tym, czy w pewnych sytuacjach nie jest ona złem mniejszym. Wydawałoby się, że w tej sytuacji wyciąganie na sztandar hasła powrotu do aborcyjnego prawodawstwa PRL i do neofickiej "europejskości" początków III RP, która aborcję na życzenie czyniła miarą cywilizacyjnego postępu, raczej nam już nie grozi. Okazało się, że nie - czego dowodem aktywność grupy feministycznej, która nazwała się swojsko "dziewuchami" i postanowiła porwać za sobą masy pochwałą aborcji jako fajnej sprawy, umożliwiającej dziewczynom samorealizację. Trudno patrzeć na to inaczej, niż na erupcję niewiarygodnej głupoty połączonej ze zbydlęceniem. Zbydlęceniem, bo formą "walki" dziewuch i zwracaniem na nowo powstałą organizację uwagi stało się urządzanie cyrków na mszach i atakowanie kościołów, a tego inaczej nazwać nie można. Głupotą natomiast, bo cały przekaz proaborcyjnej akcji odnosi się do rzeczywistości wziętej z kosmosu. No, może nie tyle z kosmosu, co z broszur Boya Żeleńskiego sprzed dziewięćdziesięciu lat. Aborcjonistki bredzą o "piekle kobiet", wymachują wieszakami - że niby wskutek zakazu kobiety zmuszone będą usuwać ciążę za ich pomocą, na dodatek twierdząc, że tak robiły w PRL i że postulat całkowitego zakazu aborcji, pod którym zbierają podpisy organizacje katolickie, to niby właśnie jakiś powrót do czasów komuny. Jak już pisałem - łatwo to sprawdzić - w PRL aborcja była dozwolona i zalecana, choćby na złość Kościołowi, ale i dlatego, że z innych "środków antykoncepcyjnych" realny socjalizm mógł zaoferować jedynie przysłowiowo nieskuteczne globulki oraz towary w "Pewexie". Był okres, gdy przeciętna Polka miała na sumieniu kilka "zabiegów" (do rekordu sowieckiego - osiem aborcji na statystyczną obywatelkę i tak było nam daleko, na szczęście) i bynajmniej nie dokonywała ich pokątnie u akuszerki czy rękodzielniczo za pomocą wieszaków, tylko w państwowych szpitalach, względnie lepiej od nich wyposażonych prywatnych gabinetach. Wrzeszczące po kościołach i ulicach "dziewuchy" znalazły wsparcie u rozmaitych celebrytek - i to jest może jeszcze bardziej groteskowe. Choć może trudno się dziwić, że panie, trawiące swój czas na pozowaniu przy "ściankach" o życiu wiedzą tyle, ile wyczytają w rubryce listów do redakcji jakiegoś "Świata Gwiazd". Może to i zrozumiałe, że takie panie nie wiedzą, iż ani rząd, ani demoniczny episkopat wcale nie zaostrza prawa aborcyjnego, bo jest to inicjatywa społeczna, na razie na etapie zbierania podpisów, i dopiero jeśli ich zbierze wystarczającą ilość, sprawą w ogóle zajmie się Sejm. Ale powinny wiedzieć, że dzisiejsze społeczeństwo nieco różni się od tego z czasów Boya, gdy "zbrzuchacona" przez panicza panna służebna miała przed sobą perspektywy na tyle marne, że skłaniało to do zachowań desperackich. Retoryka, jaką posługują się wrzeszczące dziewuchy i różne sławne idiotki z pudelka wystawia fatalne świadectwo ich edukacji seksualnej. Najwyraźniej prawo do aborcji jest dla nich niezbywalnym warunkiem uprawiania seksu. Biedactwom chyba nigdy nie przyszło od głowy, że decyzję, czy się chce, czy nie chce zajść w ciążę, można podjąć jeszcze przed zdjęciem majtek, i że ich zdjęcie nie musi się kończyć zajściem w ciążę, bo w dzisiejszych czasach doczekaliśmy się różnych wynalazków, ot, choćby takich specjalnych pigułek, które regularnie zażywane blokują płodność. Ja wiem, to regularne zażywanie może być pewnym problemem, wyobrażam sobie, że z rozumkiem Anji Rubik czy Pauliny Młynarskiej nie jest łatwo doliczyć do 28, ale producenci przewidzieli to i na opakowaniu piszą przy każdej tabletce: na poniedziałek, na wtorek, środę i tak dalej. Tak, drogie panie, to naprawdę nie jest tak, że każdy stosunek kończy się zapłodnieniem, po którym dopadnie was straszliwy Ziobro z jeszcze straszliwszym Macierewiczem i pięcioma biskupami i będą zmuszać do rodzenia śliniąc się przy tym krwawo. Trudno by mi było wymyślić coś głupszego, niż skojarzenie aborcji z "godnością" kobiety. Byłem świadkiem podobnego zabiegu - nie aborcji, ale usuwania martwego płodu - proszę mi wierzyć, że kobiecie, na którą takie nieszczęście spadnie, przydaje ono "godności" w podobnym stopniu, co mężczyźnie kolonoskopia albo palpacyjne badanie prostaty. Pamiętam jeszcze z czasów PRL książki i wywiady Michaliny Wisłockiej, która była bardzo zdecydowaną przeciwniczką aborcji, a już szczególną wściekłość budzili w niej weseli panowie, deklarujący "ja za wszystko zapłacę". Nieżyjąca już pionierka polskiej seksuologii nie motywowała tego sprzeciwu względami moralnymi czy religijnymi, które są poza dyskusją - mówiła o tym, jakie nieodwracalne spustoszenia w ciele i psychice kobiety powoduje to, co "dziewuchom" i celebrytkom wydaje się aktem "godności" kobiecej. Przeczytajcie to. Porozmawiajcie z lekarzami. Z psychologami. Dla pań celebrytek to fajna zabawa. Dziś polansują się z dziewuchami i wieszakiem, żądając nieograniczonego prawa do zabijania niechcianych bachorów, jutro pooburzają na barbarzyńców zabijających zwierzęta. W biednych móżdżkach brak tych paru komórek, które by wyłapały niejaką niekonsekwencję tych zachowań - czego chcieć od pańć, które na "akcje" przeciwko noszeniu futer przychodzą w markowych pantofelkach, paseczkach i torebkach z najlepiej wyprawionej, najautentyczniejszej skóry. Może tylko tego, żeby zajęły się tym, do czego je Pan Bóg stworzył, to znaczy wyglądaniem, i starały się nie otwierać ust? Przynajmniej nie po to, by przemawiać o ważkich problemach społecznych? Dla "dziewuch" - to też fajna zadyma. Zdychającemu rodzimemu feminizmowi wieszakowe akcje dodały nowej nadziei, że kojarząc propagandowo PiS, Kościół, aborcję i co jeszcze się da, wyjdzie z ideologicznego zaułka. Fakt, że o prawo do aborcji na życzenie najgłośniej gardłują zdeklarowane lesbijki wiele wyjaśnia. Kiedyś mieliśmy "ludzi, którzy nie odróżniliby hebla od młotka, a całymi dniami dyskutowali o potrzebach klasy robotniczej" - dziś równie zakorzenione w codzienności aktywistki papugujące pilnie wariactwa zachodnich kampusów. Trudno, widać jakaś lewica zawsze się zalęgnie, nawet w najnormalniejszym społeczeństwie. Ale tak naprawdę - aborcja nie jest fajna. No, może tylko dla rozpłodowego samca, którego uwalnia od babskiego mękolenia o alimenty, co wyjaśnia objęcie patronatu nad "marszem godności" przez stworzoną i chyba nadal kierowaną przez Mateusza Kijowskiego organizację "Stop gwałtom". Ale poza tym - dla nikogo. I byłoby dobrze, gdyby nawiedzone działaczki od "godności kobiet" raczyły to zrozumieć.