Oj, nie ma nasza władza ostatnio dobrej passy. Co i rusz ktoś ją obraża, a - co gorsza - natychmiast znajdują się gorliwcy, którzy tę obrazę postanawiają potraktować śmiertelnie poważnie. Najpierw mieliśmy mandaty za "Donald - matole", po kilku dniach wybuchła afera antykomora.pl i funkcjonariuszy ABW, wchodzących o świcie do domu autora strony, a w weekend policja i BOR zatrzymały na parę godzin opolan, stojących z transparentem "Przyszła pora na AntyKomora. Wolność słowa jest niezdrowa". "Przykręcają śrubę" - obwieściły prawicowe portale, pełne podejrzeń, że skumulowanie policyjno-prokuratorskich kontrataków jest zorganizowaną akcją, która wybić ma z głowy komukolwiek krytykowanie rządzących. Trudno było zresztą oprzeć się wrażeniu, że nagle władza zyskała na wrażliwości, a straciła na poczuciu humoru. A to znamionuje z reguły władzę albo zmierzającą prostą drogą ku autokracji - na co nie ma szczególnie mocnych dowodów, albo upadającą i nerwowo reagującą na jakiekolwiek przejawy naigrawania się z jej słabości - na co z kolei nie wskazują sondaże. Mam nadzieję, że jeśli nawet nagły wzrost aktywności służb wynika z jakichś cichaczem wydanych instrukcji, to reakcja świata na tę ich aktywność skutecznie wybije im ją z głowy. Ganianie i karanie tych, którzy nazywają premiera nieszczególnie eleganckim, ale i nieprzesadnie wulgarnym określeniem "matoł", czy nachodzenie autora głupawej bo głupawej, ale jednak nie stwarzającej realnego zagrożenia dla prezydenckiej czci strony, tworzy nieco dusznawą atmosferę i świadczy fatalnie o stanie umysłów tych, którzy ruszają na takie krucjaty. Przy okazji jednak politycy i dziennikarze zaczęli całkiem interesującą - moim zdaniem - dyskusję nad przepisami kodeksu karnego, każącymi ścigać tych, którzy obrażają "konstytucyjne organa władzy". Wątpliwości budzi zwłaszcza artykuł zakładający, że "kto publicznie znieważa Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3". "Skreślmy go" - zakrzyknęli politycy różnych maści. "Niech prezydent dochodzi sprawiedliwości i broni się przed pomówieniami, wykorzystując pozwy prywatne" - przekonują, czym budzą moje wątpliwości. Bo o ile nie uważam, by gra polegająca na strzelaniu do prezydenta warta była zainteresowania prokuratury, to nie mogę się jakoś przekonać do idei, że to głowa państwa powinna osobiście procesować się z jakimiś troglodytami, którzy obrażać będą ją przy pomocy słów powszechnie uznanych za obelżywe. Tu przesada nie jest dobra w żadną ze stron. Tak jak nie należy być nadmiernie czułym i nadaktywnym w ściganiu - kiepskich nawet - żartownisiów, tak nie można uznać, że ktokolwiek i cokolwiek powie o prezydencie, to niewart jest prawnego napiętnowania. Jeśli coś bym tu zmieniał, to doprecyzował, co uznajemy za karalne znieważenie i obniżyłbym wysokość kary za ten grzech. Bo - nawet teoretyczna - wizja wsadzenia kogokolwiek na trzy lata do więzienia za to, że powiedział coś nieładnego o prezydencie, to jednak, w porównaniu z surowością innych kar, potężna przesada. Konrad Piasecki