Kilka, kilkanaście dni temu okazało się zresztą, że ta tajna umowa już nie obowiązuje, politycy PiS chodzili po mediach i wołali, ze koalicji już nie ma. A teraz znów koalicja jest, Kaczyński, Gowin i Ziobro podpisali kolejną umowę, też tajną. Podpisali ją, powiedzieli dziennikarzom, że to wielki dzień dla Polski, po czym wyszli. Przepraszam, jeżeli ta nowa umowa jest tak samo tajna, jak poprzednie, to jest to taki sam świstek papieru. Bo tak naprawdę stosunki wewnątrz Zjednoczonej Prawicy nie regulują żadne zapisy, tylko zwykły układ sił. Ten układ sił (i kalkulacja - czy mi się opłaci) zadecydował też o losie Zbigniewa Ziobry. Kaczyński mógł go wyrzucić z rządu, to nie byłoby trudne. Ale wybrał wariant dla siebie lepszy - zostawił go, utrzymując większość w Sejmie. Solidarna Polska ma więc głosować tak jak PiS. Czyli m.in. naprawić swoje ostanie "błędy", kiedy była przeciwko ustawom - w sprawie zwierząt i "bezkarność plus". Teraz te ustawy mają wrócić, pierwsza z Senatu, a druga ma być wyciągnięta z szuflady pani marszałek Sejmu. I Solidarna Polska ma być za. Oto twardziele naszych czasów. A przy okazji: czy myślał ktoś, że ustawa "bezkarność plus" to swoiste wotum nieufności wobec Ziobry i jego prokuratorów? Bo do tej pory prokuratorzy wszystkie niewygodne dla władzy sprawy i tak umarzali, albo prowadzili je przez lata, gołym okiem było widać, że nad władzą rozparty jest parasol ochronny. Dlaczegóż więc miałoby być teraz inaczej? Widocznie ktoś zaczął się obawiać, że mogłoby być inaczej, więc wymyślono ustawę - kuriozum. Działającą wstecz. Zresztą, za tymi ustawami ma też głosować Gowin, który do rządu wraca. A Ziobro? Jego los jest taki, że w rządzie zostaje, choć to już inny Ziobro niż dwa tygodnie temu, już nie "fika", bo ma przetrącony kręgosłup. Żeby zostać, musiał publicznie wdzięczyć się do prezesa, składać mu hołdy, znosić upokorzenia. Ocalił więc swój fotel ministra, swoich ludzi w spółkach skarbu państwa, ale za cenę krótkiego łańcucha. Lepper przywrócony do władzy! Do tego, Kaczyński będzie teraz miał Ziobrę pod kontrolą. Bo ma wejść do rządu, jako wicepremier. Wicepremier bez teki, ale nadzorujący trzy ministerstwa - MON, MSWiA i ministerstwo sprawiedliwości. Nie trzeba wielkiej wyobraźni, by uzmysłowić sobie jak to będzie wyglądało. Kaczyński otrzyma gabinet w Kancelarii Premiera, do tego jakąś grupę ludzi, i zacznie urzędować. Czyli nadzorować bezpośrednio Ziobrę. Efekt będzie taki, jaki może być w Polsce. Będzie wzywał do siebie wiceministrów, prokuratorów, dyrektorów departamentów, będzie z nimi rozmawiał, a oni będą pokazywać mu materiały, dokumenty, i dużo opowiadać. Będą mieli niepowtarzalną okazję zapunktować u prezesa prezesów, więc większość z nich (a może i wszyscy) tej okazji nie przepuszczą. Więc demonstrować będą gotowość do usług. Ziobro będzie mógł tylko się przyglądać. I będzie czuł, jak realna władza wymyka mu się z rąk. I w ten sposób zostanie sprowadzony do wąskiej roli, którą Kaczyński wyznaczył mu pięć lat temu - że ma spacyfikować sędziów, i przejąć dla prezesa prezesów wymiar sprawiedliwości. I ma zarządzać prokuratorami. Ale też odpowiednio. On zresztą zna te oczekiwania - Tusk, Platforma, bogaci Polacy... i sędziowie. Więc jeżeli ktoś spodziewa się, że wraz z nową funkcją Kaczyńskiego wojna rządu z Trzecią Władzą zelżeje, niech nie ma złudzeń. Ona będzie trwała, choć jej forma może być inna. Ale wejście Kaczyńskiego do rządu to także osłabienie Mateusza Morawieckiego. Do tej pory premier miał spory margines swobody, i skutecznie go poszerzał. Teraz to się kończy. Teraz Kaczyński, widząc, że siedząc na Nowogrodzkiej nie jest stanie zapanować nad wojną Ziobry z Morawieckim, że z takiej odległości nie sposób zweryfikować opowieści jednego i drugiego, przenosi się bliżej. A co to oznacza? A choćby to, że jeżeli wcześniej dla urzędnika Kancelarii Premiera droga do siedziby PiS była czymś nierealnym, to teraz to będzie nic, lekki skręt we właściwy korytarz. Morawiecki będzie więc także nadzorowany. Stanie się człowiekiem od zarządzania gospodarką i jeżdżenia do Europy. I tyle. To zresztą wyjaśnia, dlaczego Kaczyński, lat 71, więc nie to zdrowie, wolał zostać wicepremierem niż pełnym szefem rządu. Owszem, to jest śmieszna konstrukcja, bo będzie (w teorii) podwładnym swego podwładnego. Bo będzie musiał składać przysięgę na ręce innego podwładnego - prezydenta Andrzeja Dudy. Ale jest to dla Kaczyńskiego konstrukcja użyteczna. Gdyby był premierem spadłyby na niego niechciane i męczące obowiązki. Zagraniczne wyjazdy, wizyty, także spotkania w kraju, zajmowanie się sprawami, na których się nie zna, i których nie lubi. Jako wicepremier od trzech ministerstw będzie mógł zajmować się tym, co stanowi dla niego clou władzy. Będzie miał pod sobą służby specjalne, policję, no i prokuratorów. Kwity różnego rodzaju. Twarde narzędzie władzy. I po co mu więcej? Tak oto na dniach kończy się wielki wakacyjny serial pod tytułem rekonstrukcja rządu. Nie dotyczył on polityki, dotyczył personaliów. Był to więc rodzaj dworskiej gry. Przyniósł on osłabienie Ziobry i Morawieckiego, choć obaj zostali na swych dotychczasowych stanowiskach. Ale już mniej samodzielni, z wicepremierem Kaczyńskim, który patrzy im na ręce. I nie ufa. Nie miejmy złudzeń - to długo nie przetrwa. Poza chwilowym zdyscyplinowaniem kilku notabli ta konstrukcja nic nie rozwiązuje. Więc wojna, to kwestia czasu, rozgorzeje na nowo.