Mur dokoła Niemiec?
Obrońcy demokracji wydają się intelektualnie nieprzygotowani do starcia z nową liderką niemieckiej skrajnej prawicy.

Kilka dni temu pod Bramą Brandenburską wmieszałem się w tłum protestujących. Protestowano przeciwko powrotowi faszyzmu w Niemczech. Tęczowe flagi, pacyfy, protest songi. W Berlinie podobno zebrało się około 160 tys. tysięcy ludzi. Chociaż na ulice wyszli nie tylko przedstawiciele pokolenia '68, trudno było pozbyć się wrażenia, że tłum jak gdyby należy do świata minionego. Sprzeciw wobec AfD wyrażano słusznie i masowo, jednak to była przecież tylko jedna z dwóch agor. Centrum życia politycznego "w realu", które topnieje w oczach.
Druga agora była niewidoczna gołym okiem, co nie znaczy, że nieobecna. W cyfrowym świecie Elon Musk, podobno najbogatszy człowiek na ziemi, z ekranów chwalił niemiecką skrajną prawicę. Zachęcał do optymizmu, wiary w świetlną przyszłość, co bez odcięcia się od ciężaru historii nie jest możliwe. W różnych krajach tak pojemne słowa oznaczają różne rzeczy. Traf chce, że w Niemczech luzowanie stosunku do win rodziców i dziadków oznacza, ni mniej, ni więcej, luzowanie stosunku do III Rzeszy. W tym wypadku obśmiewane "argumentum ad hitlerum" nie jest tak zupełnie bez treści, albowiem dziadek obecnej liderki AfD, Alice Weidel, był członkiem NSDAP oraz SS.
Co więcej, pan Hans Weidel robił karierę w okupowanej przez hitlerowców Warszawie. Jakoś mnie nie dziwi, że - gdy ostatnio w wywiadzie - zapytana o hitlerowskie dziedzictwo, Alice Weidel, zwykle opanowana, nie mogła powtrzymać się od zniecierpliwionego przewracania oczami. Z uśmiechem witała zaś słowa wirtualnego Muska o tym, że czas skończyć z poczuwaniem się do moralnej odpowiedzialności za dziadków.
Spryt Alice Weidel
Pierwszą agorę pokazywano w staroświeckiej telewizji. Podawano dane, nie bez dumy. I znów powraca melancholia. Druga agora tymczasem bierze w cuglach tę pierwszą. Tylko na profilu Alice Weidel na YT przeprowadzony z nią przez Muska wywiad ma ponad 350 tys. wyświetleń. A co dopiero zasięgi w innych mediach społecznościowych, z "X" na czele? Wiele mówi o aktualnej sytuacji politycznej to, że miliarderowi uszły na sucho nawet publiczne gry z "hajlowaniem".
Owe 160 tys. protestujących w realu to kropla w cyfrowym oceanie. Kropla bezsilna wobec interpretacji, które można wydarzeniu narzucić. Kropla, którą zresztą najlepiej zalać wiadrami wiadomości na inne tematy, głupotami, zdjęciami kotów. Aż po jednym czy dwóch dniach gęsty tłum spod Bramy Brandenburskiej zniknie. Ulotni się z pamięci samych uczestników.
Ich hasła zresztą wydawały się "wczorajsze". Oni cały czas - we wzruszająco szablonowy sposób - mówili o tragicznej historii oraz strachu przed powrotem III Rzeszy. Tymczasem na czele AfD stoi przeciwniczka bardziej wymagająca niż Björn Höcke. Alice Weidel zręczniej unika ciosów krytyki i lepiej myli tropy.
Owszem, to wnuczka nazisty, która nie ma zamiaru podtrzymywać niemieckiej "kultury winy", ale także świetnie wykształcona ekonomistka, oficjalnie manifestująca swoje życie prywatne lesbijka, z partnerką ze Sri Lanki. Co więcej, Alice Weidel, wzywając do obrony granic, sama nawet w Niemczech oficjalnie nie mieszka. Wraz z partnerką i dwójką dzieci wybrała bowiem Szwajcarię.
Deficyty obrońców demokracji?
Budowanie przez przeciwników argumentów wobec polityczki o takiej biografii wymaga większego intelektualnego wysiłku. Np. zarzucanie jej po prostu nietolerancji domaga się większej finezji, w przeciwnym razie wypada nieprzekonująco.
Obserwując kampanię wyborczą, owej pracy intelektualnej, aby grać na poziomie adekwatnym do realiów polityki roku 2025, niestety, nie widać. Jedyne na co stać było ostatnio głównego konkurenta z CDU, Friedricha Merza, to skopiowanie haseł AfD i nieudana próba ich przegłosowania - z poparciem AfD właśnie - w Bundestagu.
Dwie agory zmagają się ze sobą. Temperatura sporu rośnie. Niestety, cyfrowa agora w Niemczech wydaje się odnosić coraz większe sukcesy. Niemiecki populizm najwyraźniej chce nie tylko kontroli granic, ale także rewizji stosunku do mrocznej przeszłości.
Na razie jednak trwa wielkie pudrowanie partii, która nie chce wyglądać zbyt ekstremistycznie. Wybory pod koniec lutego mogą przynieść nam paskudną niespodziankę. Cóż, nie miałbym nic przeciwko temu, żeby moje obawy okazały się płonne. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że w 2025 roku obrońcy demokracji intelektualnie za bardzo spoglądają w przeszłość, a za mało w przyszłość.
Jarosław Kuisz
-----
Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!














