Mamy koniec kolejnej wielotygodniowej apokalipsy pod nazwą: "wymiana premiera". Mateusz Morawiecki ocalił głowę, czego należało się od początku spodziewać. Gdyby było inaczej, oznaczałoby to, że lider PiS Jarosław Kaczyński oszalał. Pozostaje kwestią otwartą, na ile zwariowali ci, co dążyli do wypchnięcia Morawieckiego. Według mojej wiedzy atak frakcji wicepremiera Jacka Sasina (z zewnątrz wspiera ją Zbigniew Ziobro) jeszcze dwa dni temu zdawał się kończyć sukcesem. Kaczyński rozmawiał z wrogami Morawieckiego tak, jakby tworzył z nimi nowy rząd. W kilka godzin później zmienił zdanie. Premier przyspawany do stołka Głowę ma położyć za to szef kancelarii premiera Michał Dworczyk i być może jacyś inni ludzie uważani za zaufanych szefa rządu. Na razie pada nazwisko szefa jego politycznego gabinetu Krzysztofa Kubowa. Kto może to być jeszcze? Minister rozwoju Waldemar Buda, główny negocjator Krajowego Planu Odbudowy? Odpowiadający za relacje z Unią Europejskiej Konrad Szymański? Może tak, może nie, zwłaszcza że targując się, premier żąda z kolei, aby z rządu odszedł też ktoś "z tamtej strony". Prezes PSL Władysław Kosiniak-Kamysz powiedział w rozmowie z Polsat News, że Morawiecki nie odejdzie, bo dysponuje w Sejmie kilkoma głosami, bez których PiS nie ma większości. Premier zawsze konsekwentnie odmawiał budowania własnej frakcji, więc nie bardzo w to wierzę. A gdyby ona nawet istniała, nikt nie ryzykowałby wojny z wolą polityczną Kaczyńskiego na pięć minut przed układaniem nowych list wyborczych. Zdecydował sam prezes, co było oczywiste. W moim przekonaniu, jeżeli chwilowo zgadzał się na odejście Morawieckiego, to tylko bawił się ze swoimi rozmówcami (choć zarazem i z samym szefem rządu). Swój scenariusz wyłożył tak naprawdę w rozmowie z Radiem Wrocław. Czasem takie wymiany zdań z dziennikarzami są bardziej szczere niż by się zdawało. Powiedział, że premier powinien zostać. Ale nie chciał ręczyć za to, że Morawiecki będzie kierował rządem tuż przed kampanią. Sprawdzianem ostatecznym dla niego mają być trudności związane z zimą. Wymiana premiera teraz, przed zasadniczymi kłopotami związanymi z energetyką, z brakiem węgla, z drogim prądem, z inflacją, byłaby logicznym nonsensem. Nowy rząd tak samo by sobie z nimi nie poradził. Może nawet bardziej niż ekipa Morawieckiego, który jednak nabrał pewnej biegłości w administrowaniu. Beata Szydło nieprzypadkowo odmówiła powrotu na fotel premiera. Teraz mówiło się najczęściej o marszałek Sejmu Elżbiecie Witek jako aspirantce do posady Morawieckiego. Ma ona również podobno ambicje prezydenckie. Ale czy ktoś wierzy, że ma magiczny klucz do tej sytuacji? Zgranie się kolejnego rządu (a moim zdaniem zgrałby się największy geniusz z którejkolwiek by nie był strony), byłoby gwoździem do trumny PiS w obliczu wyborów. Co innego, jeśli zmiana nastąpi wiosną, a jeszcze lepiej latem następnego roku. To też jest ruch ryzykowny, bo oznaczałby przyznanie się do błędów. Ale można by przynajmniej markować nowe otwarcie, bez rozpoznania jego skutków. Takiego rozwoju sytuacji Kaczyński nie wyklucza. Stąd jego słowa dla Radia Wrocław. Emocje? Żądza władzy? Zastanawiające jest tylko, dlaczego tego nie rozumieją oponenci Morawieckiego? Czy naprawdę wierzą, że dokonaliby dziś, jutro, cudu? Czy jest o tym przekonana marszałek Witek? Startując teraz do zarządzania państwem, tylko by sobie zaszkodziła. A stojący za nią wicepremier Sasin? Albo naprawdę gubi ich szaleństwo żądzy władzy za cenę własnego samounicestwienia, albo uruchomiły się autentyczne emocje wynikłe z rozlicznych wzajemnych pretensji. Z rozżalenia na kiksy Polskiego Ładu, na kompromitujące rozmowy utrwalone w mailach Dworczyka, na wahania premiera w konstruowaniu remediów na kryzys energetyczny. Tyle, że jeśli takie żale byłyby naturalne w przypadku szeregowych posłów PiS, to czy oponenci Morawieckiego z rządu nie mają w błędnych decyzjach swojego udziału? Czy nie wiedzą, że razem z nim stąpają po cienkiej linie? Nie czują ciężaru najtrudniejszych dylematów? Słychać o zawziętych sporach o techniczne szczegóły różnych projektów, teraz tego, który dotyczy opodatkowania firm jako osłony przed kryzysem energetycznym. Ale nic nie wiadomo, aby Sasin, Ziobro, wicepremier Błaszczak czy wicepremier Kowalczyk (ci ostatni też są zaliczani do tej frakcji) prezentowali jakieś zasadniczo odmienne antykryzysowe programy. Jeśli już czasem ktoś prezentuje inne pomysły, to tak zaskakujące postaci jak poseł Marek Suski. Realny spór dzieli z premierem Ziobrę, ale jest to spór o politykę wobec Unii, a nie o to, jak sobie radzić z kryzysem. PiS funduje więc spektakl pod tytułem "zajmujemy się sobą", ale na końcu drogi nie ma scenariusza poprawy. Oczywiście można też zakładać, że buntownicy z góry wiedzieli, że premiera nie wykurzą - z powodu woli Kaczyńskiego. Chcieli go tylko maksymalnie osłabić, pozbawić zaufanego otoczenia, otorbić. Czy warto było płacić dla osiągnięcia takiego celu stratami wizerunkowymi całej formacji? Można wątpić, ale politycy tak postępują, bo "taka jest ich natura". Jak tego skorpiona z bajki. Premier wyjdzie z tej rozgrywki upokorzony i osłabiony, nawet jeśli przyspawany do stołka z woli Kaczyńskiego. Niemożność obrony ludzi z jego najściślejszego kręgu oznacza, że jego władza jest iluzją. Świadomość, że jest trzymany dlatego, bo teraz nie można go wymienić, zapewne go nie dowartościuje. Chyba też nie wzmocni jego sprawności i decyzyjności w walce z kryzysem. Czy nadal wierzy, że będzie kiedyś przewodził PiS? Temu przypisywano jego kolejne ruchy. Pytanie o zimną krew Gdzieś w tle poza wszystkimi sporami o węgiel i prąd, krąży jeszcze jedna opowieść. Morawiecki miał zwieść Kaczyńskiego iluzjami dogadania się z Komisją Europejską w sprawie KPO. Miał też do ostatniej chwili nie odkrywać przed nim tajemnicy kamieni milowych narzuconych przez Komisję Europejską przy okazji targów o KPO. Pytanie, do której chwili. Bo w to, że klepnięto je ostatecznie bez zgody Kaczyńskiego, uwierzyć nie sposób. Wiele już razy Kaczyński straszył Morawieckiego swoją niełaską. Czy ta jest bardziej definitywna? Czy to jednak "nic osobistego", po prostu taktyka wymiany zderzaków? Dopiero się okaże. Ale scenariusze podtrzymywania upokorzonego premiera do wyborów albo podmieniania go w ostatniej chwili, też jawią się jako rozpaczliwe. Choć oczywiście można zrozumieć, że szef partii ma prawo czekać na efekty zimowego przesilenia. Prawda, że Dworczyk powinien nie pisać niektórych maili, a jeśli już musiał, to przynajmniej powinien lepiej je chronić. Prawda, że Polski Ład był rewią nieporozumień i kiksów. Ciężej twierdzić tak jednak o kryzysie energetycznym, zwłaszcza, że będę się upierał: tytan by sobie z tym również nie poradził, a Donald Tusk na pewno. Może więc Zjednoczonej Prawicy, jak nie byłaby wypalona siedmioletnim rządzeniem i osaczona ostatnimi kłopotami, przydałoby się więcej zimnej krwi? No ale polityka to żywi ludzie, a nie partia szachów, nawet jeśli tak myślą niedoświadczeni komentatorzy.