Niezłe pieniądze. Ekspozycje sprawionych przez von Hagensa trupów jeżdżą po całym świecie, wszędzie towarzyszy im darmowa reklama ze strony różnych postępowych obskurantów, nie umiejących przepuścić takiej okazji do dowalenia "katolickiemu ciemnogrodowi", który się ośmiela protestować przeciwko wystawianiu nieboszczyków na ubaw gawiedzi, i wszędzie walą na to dziwowisko tłumy. Podobno wystawy doktora von Hagensa obejrzało już 14 milionów widzów - aż nie chce się wierzyć, ale taką liczbę on podaje. Właściciel trupiego interesu uparcie twierdzi, że korzysta tylko z ciał, które właściciele mu dobrowolnie za życia zapisali, ale, rzecz oczywista, przy takim popycie to nie mogłoby starczyć, więc, jak wytropili niedawno dziennikarze, na eksponaty przerabiane są też kupione od rządu Chin ciała skazańców. Przetwórnie trupów von Hagensa nie nadążają za popytem, musi on więc budować wciąż nowe. Jedną z nich postanowił ulokować w Polsce i dzięki temu, przy okazji, okazało się wreszcie, skąd u niemieckiego doktora wzięła się ta pasja. Ano odziedziczył zainteresowanie po tatusiu, byłym oprawcy z SS. Jak wiadomo, chłopaki z tej wesołej organizacji byli prekursorami w praktycznym wykorzystaniu ludzkich odpadów. Żydów przerabiali na mydło, ich włosami wypychali materace, ze skór robili abażury, teczki i kanapy, etc. - szczegółowo opisano to w literaturze obozowej i książkach historycznych. Można więc już odłożyć na bok wszystkie dyrdymały, które niemiecki trupojad wymyślił dla uzasadnienia swojego procederu. To po prostu jego rodzinna tradycja i już. I mniejsza z tym. Sam von Hagens i tak wydaje się sympatyczny w porównaniu z tymi rzeszami moralnych inwalidów, którzy wykupują bilety, aby napatrzyć się na wypatroszone przez niego trupy. Rafał A. Ziemkiewicz Zobacz też: "Sztuka szokowania"