Ich mowa, logika, argumenty są identyczne, choć oczywiście odnoszą się do innych realiów. Kilka dni temu gazeta.pl walnęła na czołówce materiał, ile można było kupić chleba, jajek, gumy do majtek i innych dóbr za przeciętną pensję w 1972 roku i jak się ma to do tego, co można kupić dzisiaj. Niezbicie wynikało z tego, że dzisiaj jest lepiej, a wtedy - powiem to słowami prezesa Ochódzkiego: "Janek, co ci będę mówił - nam było ciężko". Mojemu pokoleniu wyliczano tak samo, o ile gorzej było robotnikowi za Sanacji. Opowiadano, jak to w ciemnych czasach międzywojnia wyzyskiwany chłop dzielił zapałkę na czworo a jego dzieci miały na całą gromadkę jedną parę butów i brakowało im opieki dentystycznej, podczas gdy obszarnicy i inni wyzyskiwacze jedli, pili i popuszczali. Tamci "weterani walk o wyzwolenie społeczne" (do dziś, mówiąc nawiasem, nie wiem, co to takiego "wyzwolenie społeczne") i "utrwalacze" władzy ludowej bardzo podobnie reagowali na wszystko, co godziło w ich wiarę w socjalizm. Na wszelkie wzmianki o zbrodniach Stalina: "Ale to on pokonał Hitlera". "To żołnierze Ludowego Wojska twardą robotniczo-chłopską dłonią zatknęli sztandar na gruzach Berlina, a nie generał Anders czy inni dekownicy z Londynu", "gdyby nie ten Stalin i Związek Radziecki, którego tak nienawidzicie, co by z nami dziś było?", "Gwardia Ludowa walczyła z Niemcami, a paniczykowie z AK chowali się po lasach"... Tamci też się nie wdawali w spory, odrzucając najoczywistsze fakty. Wystarczało im w zupełności, że te fakty podnoszone są z wrogich pozycji i przez ludzi służących złym siłom międzynarodowego imperializmu. "Każdy wie, że szczekacie, bo się chcecie załapać na te dolary od CIA, na te srebrniki od niemieckich odwetowców i międzynarodowych handlarzy bronią przeciwko socjalizmowi!" "Przecież wiemy po co to wszystko - chcecie władzę ludową zastąpić ekstremistami, żeby sprzedać Polskę kapitalistom"! Na wszelkie zastrzeżenia co do socjalistycznej siermiężności życia mówili, że socjalizm odbudował Warszawę, a już obowiązkową frazą wobec każdego krytyka ustroju było oskarżenie "gdyby nie socjalizm, to byś krowy pasał, to władzy ludowej wszystko zawdzięczasz, gówniarzu, wykształcenie i koszulę na grzbiecie, i jeszcze na nią szczekasz?" Owszem, przyznawali weterani, były na jedynie słusznej drodze "błędy i wypaczenia", ale i z tym umieli sobie poradzić. "To były straszne czasy!" "Nie ma prawa nas osądzać, kto wtedy nie żył". To rozgrzeszanie się "strasznymi czasami" szczególnie było silne - jest zresztą tu wiele przykładów pisanych - szczególnie u stalinistów pochodzenia żydowskiego. Snute przez nich wizje rozdymające do absurdu przedwojenny antysemityzm, a zwłaszcza zbrodnia holocaustu, miały usprawiedliwiać każde ich łajdactwo i służalstwo, choć przecież ci Żydzi, których Hitler puścił z dymem to byli zupełnie inni Żydzi niż ci, których przywieziono ze wschodu na sowieckich czołgach. Wszystko to wraca teraz w kampanii "solidarności z Lechem". "Lecha" nie wolno krytykować, bo obalił komunizm. Dzisiejszy odpowiednik kategorycznych zdań "gdyby nie władza ludowa..." zaczyna się od "gdyby nie Wałęsa...". To Wałęsa - jak sam twierdzi - sprawił to wszystko. To pod jego przewodem powstała do walki stocznia, choć go w tej stoczni wcale nie było i do strajku dołączył, gdy ten już trwał (coraz bardziej staje się oczywiste, że nie przez żaden płot, którego nie było, tylko go tam władza dowiozła) i to po to, by wynegocjować podwyżkę i ogłosić zakończenie protestu. To na jego zew przybyło dziesięć milionów Polaków i zapisało się do "Solidarności". Bez niego nic się nie stało, co się stało, wszyscy inni byli i pozostali nikim, nie liczyli się, i - tak jak, wedle własnych słów bożyszcza śp. Anna Walentynowicz - "tylko mu przeszkadzali". Oczywiście z wyjątkiem tych, którzy obecnie pozostają w jego orszaku; z tymi łaskawie dzieli się chwałą. Kto zaś dostrzega nikczemność bijącą z akt TW Bolka, jest agentem, bo przecież wszyscy wiemy, komu to służy i kto za tym stoi: Kaczyński! Nasłuchali się tego za młodu i dziś podświadomie tę logikę i zachowania kopiują. Nie sądzę, żeby Kaczyński miał coś wspólnego z Marią Kiszczak, ale skoro wciąż jest on przez obrońców Wałęsy przywoływany, to trzeba przyznać, że jego odręczne, zachowane w papierach SB oświadczenie, że nie podpisze żadnej lojalki i uważa takie żądanie za bezprawne - przynosi mu chwałę. Nie ulega wątpliwości, że zarówno jako współpracownicy KOR, jak i w stanie wojennym, obaj Kaczyńscy zachowywali się odważnie i wiele zrobili. A mimo wszystko z tym samym amokiem, co antysemici o czterech tysiącach Żydów uprzedzonych o ataku na WTC a antyklerykałowie o maybachu Ojca Rydzyka, kodziarstwo bredzi o "chowaniu się za szafą u mamusi" - jak tamci z "prylu", że gdy ich PPR walczyła, to podporządkowana londyńskim dekownikom AK "stała z bronią u nogi" i dopiero na końcu wywołała powstanie wcale nie przeciwko Niemcom, tylko z nienawiści do nadchodzących radzieckich przyjaciół i wojsku ludowemu. Tak samo, jak bredzi, że 27-letni w roku 1970 Wałęsa był pacholęciem, które nie miało świadomości co podpisuje, a zarazem uparcie mianuje go "jednym z przywódców grudnia 1970", czego jedyną podstawą są fantazje samego Wałęsy. Fakty - takie choćby, że Wałęsa ani nie "dał się zastraszyć" ani nie "załamał w czasie przesłuchania", tylko przez wiele lat donosił bardzo gorliwie i szczegółowo i "pieniądze brał bardzo chętnie", że potem nie tyle "zerwał" współpracę, co z niego zrezygnowano, bo w 1976 nie miał już dotarcia do żadnych spraw SB interesujących, a drożył się niepomiernie, że nie prowadził żadnej działalności opozycyjnej aż do bodajże 1978, kiedy to wprowadził go do Wolnych Związków Zawodowych Krzysztof Wyszkowski (z jakimi szedł tam naprawdę intencjami?) a i w WZZ nie był przywódcą, został nim splotem okoliczności, własnej zręczności i dyskretnej pomocy SB dopiero na strajku - fakty, powtórzę, takie, jak i wszystkie inne, nie mają znaczenia. Fakty są jakie są i nic obrońcy Wałęsy nie są na nie w stanie poradzić. Pozostały im tylko emocje, okrzyki, czepianie się rozpaczliwie nieistotnych drobiazgów, że jakiś tam papier w teczce jest szwedzkiej produkcji albo ogonek w słowie Bolek na jednym donosie w lewo, a na innym w prawo, no i nieśmiertelny argument, że nie ma prawa oceniać Wałęsy nikt, kto nie był Wałęsą lub z Wałęsą, bo nie wie, jak to z nim było (kto ma zatem moralne prawo, na przykład, wytykać zdradę Targowiczanom?) W tej żywiołowej obronie Wałęsy, w sumie nie jako Wałęsy, ale jako symbolicznego zwornika i legitymizacji III RP, nie ma rozumu. Są tylko emocje - ale za to niezwykle silne. Tak samo silne, jak wśród "utrwalaczy" i innych zwolenników władzy ludowej, którzy nawet już po ostatecznej kompromitacji i upadku PRL wciąż maszerowali w pochodach pierwszomajowych, żarliwie bronili Jaruzelskiego, robili mu przy każdej okazji "standing ovation" i wykupywali postkomunistyczne gazetki udowadniające, że w PRL nie było źle, że było bardzo wiele dobrego, że oni nie poświęcili swego życia czemuś, co było zbrodnicze i zasyfiałe, tylko wzniosłej idei sprawiedliwości społecznej - i historia to jeszcze osądzi sprawiedliwie! Patrzę na kodziarską sklerozę, skaczącą z Giertychem i liderami opozycji po ulicach, tymi samym oczami, co na tamtych zbowidowców sprzed trzydziestu lat - ale ze świadomością, że i oni trzydzieści lat temu się z partyjno-mundurowej sklerozy śmieli, a dziś są jej wierna kopią. Z wiekiem coś się w człowieku niepostrzeżenie zmienia, zupełnie przesuwa się jego wewnętrzny kompas. Za młodu nastawiony jest na szansę, więc szuka wszystkiego, co się z nią wiąże: zmiany, ryzyka. A po latach chce tylko obrony tego, co zdobył, nawet jeśli zdobył żałośnie niewiele. Chce stabilności, bezpieczeństwa, więc zmiany i ryzyka nienawidzi. Tu jest część odpowiedzi na pytanie zarówno o antypisowską zajadłość maszerujących pod komendą Kijowskiego i "Gazety Wyborczej" sześćdziesięcio- i pięćdziesięciolatków, jak i o jej przeciwskuteczność w staraniach o pozyskanie młodego pokolenia. Straszenie Kaczyńskim wyczerpuje się na straszeniu zmianą. Przyjdzie i zniszczy nam naszą III RP, może niedoskonałą, ale znaną, bezpieczną, spokojną (tak musieli o PRL myśleć starzy partyjniacy) - a my jej nie damy zniszczyć, my ją kochamy ze wszystkimi jej wadami i ponad wszystko chcemy, "żeby było tak jak było"! A, jak ładnie to ujął ktoś (przepraszam, nie zapisałem nazwiska autora tej sentencji) w jednej z dyskusji na społecznościówkach: straszenie młodego pokolenia zmianą jest równie skuteczne, jak straszenia psa spacerem. Właśnie dlatego pierniczejąca III RP przegrała wybory prezydenckie, parlamentarne, a teraz przegrywa mit, usiłując niejednoznacznym (nader delikatnie i uprzejmie mówiąc) życiorysem Wałęsy i równie dwuznacznym dilem Okrągłego Stołu konkurować z krystalicznym pięknem legendy Żołnierzy Wyklętych. Jestem więcej niż pewien, że porównanie frekwencji na imprezach służących "obronie Wałęsy" i tych związanych z Dniem Pamięci o Niezłomnych pokaże to bardzo wyraźnie.