No i prezes Kaczyński stanowisko szefa MEN powierzył politykowi PiS z Białegostoku, Dariuszowi Piontkowskiemu. Nie, żebym się czepiał, ale Białystok, jeśli chodzi o politykę, kojarzy się z ministrem Jurgielem i wiceministrem Zielińskim (tym od policjantów i confetti). No i z prokuraturą, która znak swastyki interpretuje jako staroazjatycki symbol szczęścia. I jeszcze z tym, że kiedyś była to stolica disco-polo, a dziś to stolica narodowców (po których "szedł" minister Sienkiewicz, ha, ha...). Takie są stereotypy, a nowy minister edukacji narodowej zdążył je umocnić. Z pierwszych medialnych informacji już się dowiedziałem, że kłania się "Buremu", czyli dowódcy oddziału, który w czerwcu 1945 wymordował mieszkańców wsi Wierzchowiny. Po drugie, dowiedziałem się też, że jest wrogiem ZNP, wymyśla im od postkomunistów, no i oczywiście, był wrogiem strajku nauczycieli, który nazwał cyrkiem. Poza tym, ma obsesję seksu. I chętnie na ten temat się wypowiada. A na przykład o wprowadzeniu karty LGBT+ w Warszawie powiedział na antenie TVP Białystok: "Seksualizacja dziecka od drugiego czy trzeciego roku do czego ma prowadzić? Tak naprawdę jest to próba wychowania dzieci, które w jakimś momencie zostaną oddane pedofilom". Zaś o dokumencie Międzynarodowej Organizacji Zdrowia, który (podobno) tę "seksualizację" promuje, otwarcie mówi, że go nie czytał, choć "przeglądał". Innymi słowy - mamy ministra, który opowiada bzdury i najgłupsze prawicowe legendy. Oczywiste jest, że dzieci powinny otrzymać w szkole niezbędne kompendium edukacji seksualnej. I nie miejmy złudzeń - nowość to dla nich nie będzie. Nie będą na tych lekcjach zaskoczone. Dzisiejszy świat to łatwy dostęp do sieci, przed tym dzieci nie uchronimy. Już co chciały, to sobie obejrzały. Dlatego powinny być wystarczająco wyedukowane, by potrafiły sobie z internetową rewolucją radzić, by rozumiały, jak zmienia się ich ciało w okresie dojrzewania, i żeby potrafiły reagować na zły dotyk. Tyle. Ale, jak wnioskuję z wypowiedzi ministra Piontkowskiego, to już jest za dużo. To już mu się nie podoba, on powtarza najbardziej wydumane tezy. Także w sprawach nauczania, i w sprawach praw nauczycieli. Obrażając ich, obrażając związkowców, ustawia się na pozycji pisowskiego radykała, który woli iść na wojnę niż choćby wysłuchać racji drugiej strony. Czy podjąć dyskusję nad przyszłością polskiej oświaty. Ta dyskusja jest konieczna. Jeżeli Piontkowski czuje się związany z nurtem narodowym, to chyba tym łatwiej powinna trafić mu do przekonania teza, że w dzisiejszym świecie państwa i narody są silne wykształceniem swych obywateli. To najprostszy sposób, by konkurować, by przebijać się do góry. A jeżeli tak, to nauczyciele nie mogą zarabiać groszy, być obywatelami drugiej kategorii. Bo w tej bitwie o przyszłość Polski są wysuniętymi na pierwszą linię boju oficerami. Jeżeli premier Morawiecki opowiada różne rzeczy o polskiej Dolinie Krzemowej, o setkach tysięcy polskich elektrycznych samochodów, czy promach morskich, to - jeżeli mamy traktować te zapowiedzi w miarę poważnie - musimy mieć świadomość, że przecież ktoś to wszystko będzie musiał zaprojektować, wymyślić. Człowiek po szkole branżowej, choćby największy patriota i weteran marszów niepodległości, tu sobie nie poradzi. Wszystko trzeba zacząć od postawienia spraw na nogi i porządnej edukacji. Tak jak zaczęły, to przykłady pierwsze z brzegu, Japonia czy Chiny. Piszę te słowa, mając poczucie powtarzania oczywistych oczywistości... O tym, że nauczycielom trzeba podnieść płace, i to skokowo, o tysiąc złotych, pisał zresztą Jarosław Kaczyński w książce "Polska moich marzeń". Ale najwyraźniej, te marzenia zmienił... W oświacie chodzi zresztą nie tylko o pieniądze - bo we wrześniu czeka nas kumulacja dwóch roczników w szkołach średnich. I już wiadomo, że będą awantury, będzie stres, zwłaszcza w dużych miastach. W Warszawie zabraknie w liceach kilka tysięcy miejsc. Więc jak minister Piontkowski będzie sobie z tym radził? Tłumacząc, że to wina samorządów i ZNP? Czy robiąc zdziwioną minę - o co chodzi, przecież są wolne miejsca w szkołach w województwie podlaskim... Potem zacznie się nauka. To znaczy nie wiemy, czy się zacznie, bo nauczyciele mogą podjąć zawieszony strajk. I co wtedy? A jeżeli nauka się zacznie, to szybko się okaże, że jeśli chodzi o wiele przedmiotów jest ona iluzoryczna. Brakuje, nawet w najlepszych liceach, nauczycieli informatyki, matematyki, fizyki, języków obcych. Nie miejmy złudzeń, to przecież efekt niskich płac w zawodzie. Dobry informatyk czy matematyk wszędzie zarobi lepiej niż w szkole. Jest też kwestia przeglądu programów nauczania. Bo na razie mamy rozdmuchane lekcje religii, a redukowane przedmiotów ścisłych. W XXI wieku. Problemy oświaty są więc wielopiętrowe, one nie narodziły się wczoraj, choć - bądźmy sprawiedliwi - Anna Zalewska wiele zrobiła, by było gorzej. Paradoksalnie, dla Piontkowskiego to rzecz dobra, bo po takiej minister jej następca ma naturalnych kredyt zaufania, każdy wierzy, że coś będzie chciał poprawić. No i zdaje się, że to były naiwne oczekiwania.