Migranci nie chcą wracać
Media światowe są wypełnione relacjami z polsko-białoruskiej granicy. W telewizjach można zobaczyć na przykład małe dzieci bawiące się na tle zasieków i rząd mężczyzn w polskich mundurach, z tarczami. Czegokolwiek by przy okazji nie powiedziano o dyktatorze Białorusi, wizerunek Polski w relacjach o katastrofie humanitarnej, najoględniej rzecz ujmując, nie wypada zbyt korzystnie.

"Czy zamierzacie wracać do domu?" - pada pytanie.
"Nie, nigdy!" - odpowiada chór głosów.
To wypowiedzi, czekających na granicy osób w radiowej relacji BBC. Dziennikarze zachodnich mediów swobodnie podchodzą do kolejnych kobiet i mężczyzn. Wyłuskują tych, którzy jako tako mówią w ich języku. Z dnia na dzień przedstawia się odbiorcom następne historie ludzi z krwi i kości, żywych, zdeterminowanych i cierpiących.
Co do sprawy zasadniczej przekaz jest jednoznaczny: o opuszczeniu Białorusi nie ma mowy. Bodaj nikt nie zamierza zrezygnować, znajdując się tak blisko, już u wrót UE. Migranci są skrajnie zdesperowani: "Jest bardzo, bardzo zimno. Nie mogę tu zostać. Chcę, by Unia Europejska pomogła mi i mojemu dziecku" - łamaną angielszczyzną mówi do mikrofonu jedna z matek.
Inne osoby wyjaśniają dziennikarzowi, że chcą uciec od konfliktu i nędzy w ich kraju, aby zbudować bezpieczną przyszłość dla ich rodzin. Teraz utknęli pomiędzy Polską a Białorusią, ich los jest niejasny.
Później w relacjach międzynarodowych wchodzą doniesienia o polityce na międzynarodowej szachownicy. O graniu sprawą przez dyktatora Białorusi i tak dalej. Niemniej od pewnego czasu wiadomości stają się coraz bardziej ponure. Kryzys humanitarny, siłą rzeczy, rzuca cień na nasz kraj.
Relacje z pogrzebów
Na falach "France Inter", jednej z ważniejszych rozgłośni we Francji, można było w wiadomościach porannych usłyszeć relację o odsyłaniu zwłok znad polskiej granicy. Spikerka opowiada o tym, jak ciała dwóch osób zostały odesłane do ojczyzny. Z Iraku do słuchaczy dociera już radiowa relacja z pogrzebu. Dźwięki łopat.
Jak wyjaśnia francuska dziennikarka, to osoby kopiące grób. Zmarły to młody mężczyzna, 25-letni Kurd, który pod koniec października zmarł na granicy polskiej, choć chciał przedostać się do Niemiec. Zwłoki zwrócono rodzinie w szoku. Kuzyn ofiary mówi do mikrofonu: "Nic nie jadł przez 5 dni. Był diabetykiem, nie miał swoich lekarstw. I tak zmarł". Płacz.
Słuchacze we Francji dowiadują się, że, wedle rodziny, chłopak zmarł na ziemi polskiej.
Nasze służby nie udzieliły mu pomocy. Odpychały go w stronę Białorusi.
"Masz żal do Polski i Białorusi? - pyta dziennikarka członka rodziny zmarłego chłopaka.
"Tak. Oni wiedzieli, że on jest chory".
Smutek jest ogromny, wśród wątków poruszanych w rozmowie - słusznie czy niesłusznie - przewija się gniew między innymi na Polskę i Polaków.
Moskwa zaciera ręce
To jedynie wybrane przykłady z wiadomości, które obecnie obiegają świat. Zimna "Realpolitik", obrona unijnego Przedmurza, racjonalne racje polskiej strony przesłania konkret dramatu prawdziwych osób. Sceny prób przebijania się przez granice są zbyt spektakularne, aby szybko znikły z ekranów. Dyktator Białorusi ma swoje pięć minut, wszyscy zapomnieli o protestach przeciwko jego władzy.
W mass mediach opowiada się przy okazji o tym, jak, niezależnie od złożonej sytuacji, rząd PiS-u straszy Polaków uchodźcami, wznosi mur, ogranicza wolności poprzez wprowadzanie stanu wyjątkowego, krótko mówiąc, również prowadzi swoją grę.
Słowa te padają, nawet jeśli przynajmniej część polityków i obywateli Niemiec, Francji czy Wielkiej Brytanii, życzy sobie, aby granice UE nie były dziurawe. Nie oznacza to jednak, iż opinia publiczna w tej sprawie stopniowo nie odwróci się od Polski, widząc, jak ludzie umierają w lasach i jaki jest stosunek polskich władz do pomocy humanitarnej.
Nasz rząd wierzył, że ostrymi środkami zniechęci migrantów. Na to się jednak wcale nie zanosi. Ostatnie pomysły, aby niezgodnie z konstytucją przedłużać stan wyjątkowy, są żałosne. Doraźne cwaniactwo legislacyjne ma zastąpić plan rozwiązania kryzysu, który daleko wykracza poza polskie podwórko. Ostatecznie w sprawie poradzenia sobie z sytuacją na naszej granicy to Angela Merkel rozmawiała z Łukaszenką, a Emmanuel Macron z Władimirem Putinem. Niewykluczone zatem, że kryzys zostanie rozwiązany ponad naszymi głowami.
My zaś pozostaniemy z moralnym dylematem, czy w sprawie migrantów postępowano z minimum człowieczeństwa, czy zrobiono wszystko, by wykazać się nie tylko polityczną mądrością, ale by rozwiązać problem po ludzku.
Przy okazji jednak może okazać się, że poza naszymi opłotkami - w zasadzie nie dbając o komunikowanie się z opinią publiczną w innych krajach - znów pozostaniemy ze zszarganym wizerunkiem. I znów byłby to punkt dla cierpliwego Putina. Jego zamiar osłabiania Unii Europejskiej i odzyskiwania wpływów na ziemiach kiedyś znajdujących się pod parasolem d. ZSRR - rozpisany jest na wiele lat i na różne instrumenty.