Miałkość
Prawdziwa kampania zaczęła się w Końskich, ale dla Rafała Trzaskowskiego i jego głównego rywala wszystko tak naprawdę zacznie się po pierwszej turze wyborów. Na razie obserwujemy miałkość, tabloidyzację i antyliberalny sojusz lewicowo-prawicowo-medialny.

Debata w Końskich generalnie pokazała miałkość polskiej polityki, ponieważ zamiast merytorycznych rozmów o najważniejszych sprawach Polski "czasów przedwojennych", zobaczyliśmy poppolityczny spektakl słabej jakości. Pełen miernych bon motów i filipik.
Jednak tymi igrzyskami rozpoczęła się prawdziwa kampania wyborcza, a Polacy - w badaniu IBRiS - wskazali zwycięzców i przegranych debaty. Najwięcej pozytywnych głosów (32,4 proc.) zebrał Trzaskowski, za nim uplasowali się Karol Nawrocki (28), Szymon Hołownia (11,8) i Magdalena Biejat (10,6). Reszta uczestników, którzy raczej nie będą się liczyć w realnym wyścigu, zdobyła od 5 proc. w dół.
Błąd sztabu
Końskie pokazały także, kto o co walczy. Trzaskowski chce utrzymać maksymalnie stabilny wynik w pierwszej turze, bo dla niego prawdziwa walka rozpocznie się potem, więc wybrał postawę defensywną. Jego sztab popełnił jednak szereg błędów, a wśród nich ten, który skutkował wrażeniem, że osamotniony kandydat - pierwotnie nastawiony na debatę z Nawrockim - musiał czekać na swoich rozmówców, nadciągających w otoczeniu mediów i okrzyków z konkurencyjnej debaty ze stacjami telewizyjnymi opozycji.
Hołownia wrócił do gry i jako marszałek Sejmu wywołał podczas debaty respekt. Dał popis retorycznych umiejętności, ponieważ przede wszystkim walczy o odbudowanie swojej słabo notowanej formacji. Realnym rywalem Magdaleny Biejat nie jest żaden z wymienionych kandydatów, ponieważ lewicowej kandydatce może zależeć jedynie na tym, by nie prześcignął jej Adrian Zandberg. Szyków raczej nie pokrzyżuje jej kolejna lewicowa kandydatka, czyli Joanna Senyszyn, choć podczas debaty w Końskich była bardzo sprawna i nie raz zawstydziła wiedzą i erudycją niejednego współuczestnika.
Debata pokazała także, że głównym przeciwnikiem dla lewicy, prawicy, centrum oraz innych zarejestrowanych kandydatów jest Trzaskowski. Po pierwsze dlatego, że jest liderem sondaży i ma największe szanse na to, by zostać kolejnym prezydentem Polski. Staje się więc naturalnym obiektem ataków wszystkich, którzy aspirują choćby do tego, by powiększyć swój stan posiadania nawet o pół punktu procentowego.
"Tęczowość" bez ciężaru
A po drugie, ataki na obecnego prezydenta Warszawy biorą się z tego, że jest on realnym reprezentantem liberalnego mainstreamu w Polsce. A liberalny mainstream - to trend obserwowany na Zachodzie - jest obecnie przedmiotem ataków lewicowo-prawicowej podkowy skrajności, a także większości mediów, czyli tych o progresywnym nachyleniu.
Ta antyliberalna fala bierze się najczęściej z resentymentu. Prawica nienawidzi "libków" za ich umiłowanie wolności. Młoda lewica dlatego, że sama ma z wolnością (nie tylko od politpoprawności) na pieńku i stoi po stronie gospodarki centralnie sterowanej. A media - chyba z przekory wobec starszego pokolenia, któremu bardzo zależało na tym, by za słowa i czyny brać odpowiedzialność, a dziś trend jest odwrotny.
Ponadto triumfy święci tabloidyzacja. Na przykład za ważne wydarzenie uznano, że podczas debaty Nawrocki postawił flagę LGBT przy Trzaskowskim, a Biejat mu ją - odstawioną na bok - odebrała. Jeśli już coś z tego wynika, to chyba to, że Trzaskowskiemu nie ubędzie tolerancji, a elektorat umiarkowany i prawicowy zobaczy, że przypisywana kandydatowi KO przez PiS "tęczowość" nie ma żadnego ciężaru. Kandydat KO zapunktował też, gdy zamiast deklarować chęć ograniczania sprzedaży alkoholu na stacjach benzynowych, postawił na profilaktykę i edukację, więc nie wpisał się w aktualne antywolnościowe trendy.
Teatr, przepowiednie i tęsknoty
Ma rację Cezary Michalski, że Polska jest prawicowa i socjalna. I że w takiej Polsce kandydat demokratów musi wygrać z PiS-em, jeśli rzeczywiście chce dokończyć przejmowanie władzy po odebraniu jej Jarosławowi Kaczyńskiemu w październiku 2023 roku. Musi więc "wycentrować" własne poglądy i uwzględniać wrażliwość tej części społeczeństwa, o której głosy walczy.
Dziś jedynym marzeniem Nawrockiego i PiS-u jest utrzymanie drugiego miejsca w rywalizacji ze Sławomirem Mentzenem. Po stronie koalicji zaś widać przedwyborczy teatr przed pierwszą turą, który polega na wzajemnych atakach, ale jest on na tyle sugestywny, że może zamienić się w samospełniającą się przepowiednię.
Obserwując bowiem kampanijne nastroje i relacje między koalicjantami, można dojść do wniosku, że obecna władza zaczęła tęsknić za powrotem rządów PiS-u.
Przemysław Szubartowicz