Klęska niedzielnego referendum jest nie tylko klęską Pawła Kukiza. To także klęska Bronisława Komorowskiego, który nam to wydarzenie sprezentował, ale i klęska Platformy Obywatelskiej, która w Senacie ten mało szczęśliwy pomysł żyrowała. Chyba jest to też jakaś porażka polskiej demokracji - impreza kosztowała 100 mln zł, mało kto się na nią stawił, więc jest poczucie w narodzie, że ktoś się bawi na jego koszt. Można tak wyliczać, ale i tak głównym przegranym będzie on - Paweł Kukiz. Bo to jego pomysły na poprawę Polski były głosowane. Więc to referendum mogło go wynieść albo pogrążyć. I chyba wiadomo, co się stało... Ha! Jest fenomenem, że człowiek, który zdobył 20 proc. głosów w wyborach prezydenckich, i ściągał na swoje spotkania tłumy, po trzech miesiącach ma poparcie czterokrotnie mniejsze, które spada, a na jego wiece przychodzi po kilkadziesiąt osób. Cóż takiego się stało, że Kukiz zgasł, zanim rozkwitł? Że ludzie od niego odeszli? Najprościej odpowiedzieć - bo ich rozczarował, bo się zawiedli... Kukiz wyrażał bunt wobec istniejącego systemu, wobec dzisiejszej Polski. Ten bunt dotyczył wielu spraw, on sam mówił o nich podczas spotkań. Mówił o zawłaszczaniu kraju przez partie polityczne i partyjnych aparatczyków, o braku perspektyw dla tych, którzy wchodzą na rynek pracy, o rosnącym murze oddzielającym tych, którym się udało, od tych, którzy zostali po tej gorszej stronie, o bezczelności urzędników i przedstawicieli aparatu państwa, o niesprawiedliwych stosunki pracy, ha!, był też przeciwny nauce religii w szkole. Inaczej mówiąc, jego bunt był skierowany przeciwko III RP, wszystkim jej niesprawiedliwościom. I to trafiało. Rozmawiałem z tymi, którzy byli na jego wiecach. "To było fantastyczne! - mówili, pełni entuzjazmu. - Jaka siła! Jaka moc! Nowa Solidarność!" Ale gdy skończyły się wybory prezydenckie, okazało się, że Kukiz nie za bardzo wie, co dalej, jak przytrzymać przy sobie tych, których uwiódł. Na taką porę trzeba pokazać plan pozytywny, wizję lepszego państwa. A on tego nie potrafił. JOW-y okazały się tematem sztucznym, budzącym emocje kilkudziesięciu naukowców, ale nie narodu. Jego opowieść o Polsce zaczęła przypominać opowieść PiS-u, epatowanie "żołnierzami wyklętymi" ten stan tylko pogłębiało. No, jeżeli opowiada się cudzą historię, to nie ma co się dziwić, że wyborcy idą tam, gdzie ta narracja brzmi od lat. Z drugiej strony, tysiące tych, którzy nim się zachwycili, nagle zaczęli przecierać oczy i uszy, słysząc teorie z pogranicza PiS i prawicowej fantastyki. A on szedł dalej, na prawo oczywiście, flirtując z ruchem narodowym i powtarzając jego różne dziwadła. Bez sensu, bo odepchnął od siebie tysiące zwolenników. Kukiz absolutnie nie poradził też sobie ze zwykłą polityczną codziennością. Z budowaniem struktur, ustawianiem ludzi, układaniem list wyborczych. Tam co chwila wybuchały awantury, odchodzili ci co byli z nim od początku, był chaos i gorszące sceny. Cóż, lider zbuntowanych nie musi być święty, może się mylić, ale nie może być zagubiony, sprawiający wrażenie, że nie wie, czego chce. Nie może być chłopkiem-roztropkiem. Ale byłoby tylko pół prawdy, gdybyśmy, opisując kłopoty Kukiza, nie dodali jeszcze jednego elementu. Otóż w chwili, gdy ogłaszano jego prezydencki wynik, stał się on jednym z głównych wrogów PO i PiS. Bo zabierał im wyborców. Został więc przez nich rozegrany i ograny. Pierwszy zaczął Bronisław Komorowski, ogłaszając referendum w sprawie JOW-ów. W ten sposób chciał podebrać wyborców Kukiza. Potem do akcji przystąpił PiS. Bo dla obu tych partii jego obecność na politycznej scenie, a potem w parlamencie - to tylko utrapienie. Platforma uznała go jako przyszłego koalicjanta PiS-u, więc zaczęła go zwalczać. Poza tym, w PO wiedzą, że to Kukiz rozwalił duopol PO-PiS, zepsuł im kampanię, osłabił Komorowskiego. Bo w nich - partię establishmentu, tym co się powodzi, strzelał najmocniej. Z kolei PiS zdefiniował go jako polityczną konkurencję. Tam rachuba była prosta - im mniej na niego głosów, tym więcej na partię Kaczyńskiego. Czyli tym większe są szanse, że PiS po wyborach będzie rządzić samodzielnie. Kukiza rozegrali w partyjnych centralach dziennikarze sympatyzujący z jedną bądź drugą partią - punktowali go przy każdej okazji, i tak go zadziobali. A to referendum o JOW-ach zepchnięto gdzieś na bok, na koniec informacji, w których królują Duda, Kopacz, emigranci, biskupi, i Złoty Pociąg... No i co, miał być bal, a będzie stypa? To nie tak. Bo te 20 proc. to żywi ludzie, a ich emocje, to coś więcej niż prosty odruch. I nawet jak Kukiz polegnie, to jego wyborcy pozostaną. A jakoś nie wierzę, by PO lub PiS potrafiły do tych ludzi dotrzeć, mówić ich językiem. Spójrzmy zresztą na listy wyborcze obu ugrupowań, tam królują tłuste polityczne koty, specjaliści od nakręcania makaronu na uszy, królowe i królowie sprintu do koryta. Oni tego co ludzi boli najbardziej - nie zmienią. Buntownicy więc zostaną. Poczekają na kogoś innego. I przyjdzie ich czas.