Jeśli poważnie traktować to, co media, które zwykłem określać mediami warszawki, wypisywały i opowiadały o marcu 1968, to można dojść do wniosku, że jest to rocznica, której Polacy powinni się bardzo wstydzić. A to kompletna nieprawda. Marzec 1968 to był pierwszy spontaniczny zryw przeciwko peerelowskiej władzy, będący dziełem pokolenia - mówiąc Mickiewiczem - "okutego w powiciu", czyli urodzonego już w tym sowieckim protektoracie, i od maleńkości poddanego indoktrynacji. Oczywiście, ci, którzy odegrali rolę zapalnika tego zrywu, mają prawo do dumy, ale przecież oni sami nie zdawali sobie wtedy sprawy ani nie spodziewali się, że ich salonowe spory z głównym nurtem pezetpeerowskiej dogmatyki doprowadzą do takiego wybuchu. W strajkach, w ulicznych manifestacjach w całej Polsce brały udział dziesiątki tysięcy osób; wbrew legendzie nie tylko, ani nie głównie studentów. Tych, wedle historyków, było wśród uczestników około jednej czwartej. Do nierównej walki stanęli licznie młodzi robotnicy, uczniowie. Byli bici, wsadzani na lata do ciężkich więzień, bardzo wielu zapłaciło zdrowiem, złamanym życiem, zakazem pracy, biedą. Dziś oto okazuje się, że to wszystko było nieważne. "Bez wątpienia głównymi ofiarami Marca byli zmuszani do emigracji obywatele narodowości lub pochodzenia żydowskiego" - twierdzi publicysta "Polityki", wedle obowiązującej wykładni. To nieprawda. Byli, oczywiście, ofiarami, ale powiedzmy sobie szczerze - wyjechać do Nowego Jorku, czy nawet Jerozolimy, i mieć otwartą drogę kariery w wolnym kraju, to jednak był los mniej ciężki, niż półtora roku w Strzelcach Opolskich, a potem długo jeszcze wilczy bilet w zawodzie i szlaban na porządną pracę. Wielu Polaków uważało wówczas tych wyjeżdżających - mimo całego szczucia, jakiego padli ofiarą - za farciarzy. "Przez Polskę przetaczała się fala nienawiści do Żydów" - oznajmia inny mędrek z tej samej parafii. Znowu nieprawda. Ta fala przetaczała się nie przez Polskę, tylko przez komitety partyjne i organa propagandowe. Gensek kazał - i jego funkcjonariusze zaczęli pluć na "syjonistów" ile wlezie. A potem gensek kazał przestać, i z dnia na dzień zamilkli, przez całe lata nie ukazał się ani jeden antysemicki kawałek. Równie mądrze byłoby mówić, że w latach czterdziestych przetaczały się przez Polskę fale nienawiści do AK-owców, do księży, kułaków, amerykańskich imperialistów etc. Bzdura! To był partyjny cyrk, za który Polacy odpowiadają w tym samym stopniu, co za Franza Kutscherę. Że znajdowali się tacy, co zacierali ręce, kiedy władza brała się za "żydków"? A nawet im pomagali i czerpali z tego profity? Pewnie, że się znajdowali. Gdzie niby takich nie ma? Ale kto zada sobie trud zapoznania się z opublikowanymi przez historyków analizami nastrojów i raportami bezpieki z tamtego czasu, zobaczy, jak alarmuje ona przełożonych, że naród, choć nie było to bezpiecznie, wznosi toasty za żydowskie triumfy nad Arabami, bo wszyscy przecież wiedzieli, że, per procura, Izrael łoi w ich osobach d... ruskim. Poproście dziadka, może wam zaśpiewa jaką ówczesną piosenkę o Dajanie. Wypraszam sobie, żeby mi ktoś się dzisiaj kazał wstydzić za Gomułkę! Niech się za niego wstydzi ten, kto się brata z jego sługusem Jaruzelskim, jeszcze przed marcem wiernie czyszczącym z "elementów syjonistycznych" tak zwane ludowe wojsko. Ja nie widzę żadnego powodu.