Ten stary kawał swego czasu nierozerwalnie skojarzył mi się z Anetą K., wymiennie zwaną Anetą Krawczyk. To, przypomnę, ta pani, za wykorzystywanie seksualne której skazani zostali Stanisław Łyżwiński i Andrzej Lepper. To skazanie zresztą samo w sobie wiele mówi o kraju, w którym żyjemy: obaj byli politycy dostali wyroki bez zawieszenia, po czym Łyżwiński został wprost z sali sądowej wypuszczony do domu, choć wcześniej przesiedział coś ze dwa lata (widocznie bez skazującego wyroku nie można go było wypuścić - jeśli to się komuś wydaje dziwne, polecam lekturę odpowiedniego fragmentu "Pinokia"), a Lepper przez nikogo nie niepokojony obleciał wszystkie telewizje i radia. Jak się domyślam, obaj dopisani zostali do długiej listy skazanych, którzy czekają, aż zwolni się dla nich miejsce w zakładzie karnym. Jeśli któryś zacznie podskakiwać, to stosowne organa przypomną sobie i powiadomią, że właśnie się zwolniło miejsce dla pana. Tak, jak sobie zupełnym trafunkiem przypomniały niedawno o Pawle Piskorskim. Ale wróćmy do pani Anety. Przypomniała mi się, wraz z przytoczonym dowcipem, gdy przeczytałem, że ma ona być honorowym gościem tzw. manify, jak nazwały feministki swą doroczną demonstrację w dniu 8 marca. Czy w końcu tam dotarła, nie wiem, liczy się samo zaproszenie i ogłoszenie tego faktu. Zaszczyt tytułu honorowego gościa dzieliła z panią Alicją Tysiąc, którą, przypomnę, spotkało w III RP takie prześladowanie, że nie pozwolono jej zamordować własnej córki, i za przyczyną której udało się feministkom upokorzyć "Gościa Niedzielnego". To zaproszenie zostawiam na boku, bo rozumiem jego sens - choć bardziej do rzeczy byłoby zaprosić dwie panie sędzie, które w kolejnych instancjach skazały gazetę za coś, co w jej publikacjach expressis verbis nie zostało powiedziane i było tylko subiektywną interpretacją powódki oraz sądu. Ale, dobra, wiem, co Alicja Tysiąc ma symbolizować i o co chodzi. Czego natomiast ikoną ma być Aneta Krawczyk? Jeśli ma uchodzić za niewinną ofiarę samczej chuci, to siostry organizatorki albo nie zadały sobie trudu elementarnego researchu, albo potwierdzają stereotyp, zgodnie z którym feministkami zostają kobiety, jak by to ująć, niezbyt mądre. Pani K., zupełnie jak bohaterka przytoczonego dowcipu, fakt doznanej krzywdy uświadomiła sobie bowiem ze znacznym opóźnieniem. Konkretnie, w momencie, gdy za wyświadczone usługi o charakterze seksualnym szefowie przestali się jej odwdzięczać zgodnie z umową. Wcześniej na układ "praca za seks" nie przychodziło jej do głowy się skarżyć. Bo praca, którą za tę cenę otrzymała, była jak na jej miejscowość wyjątkowo atrakcyjna. A pani K., jak sama to z godną pochwały otwartością oznajmiła, nie zamierzała być sprzątaczka. Dodając do tego mocno zaakcentowane słowo "przecież". Rzecz gustu. Jeden uzna, że większą hańbą jest zarabiać sprzątaniem, drugi, że bardziej hańbi oddawanie się za określone korzyści. Pani K. nie ma wątpliwości, że sprzątaczka to coś gorszego. Jej problem. W przeciwieństwie do pana Leppera uważam, że można zgwałcić prostytutkę, i że za gwałt na prostytutce należy ukarać, a ofierze okazywać takie samo współczucie, jak każdej innej. Ale nie zmienia to faktu, że prostytutka pozostaje prostytutką, ze wszystkimi konsekwencjami, jaki wybór tego fachu niesie dla jej reputacji. Pani K. na pewno jest jedną z wielu kobiet, która, jak to się dosadnie mawia, pomogła sobie w karierze pewną częścią ciała. Gdyby nie miała pecha trafić na niesolidnych klientów, nie wiedzielibyśmy o niej tak, jak o wielu innych. Mniejsza z tym wszystkim. Tylko jedno pytanie - co chciały przekazać światu organizatorki "manify" wybierając takiego gościa honorowego? Czego wzorcem ma być dla innych kobiet taka postać w feministycznym panteonie? Pytam retorycznie, bo wiem, a Państwo też się domyślają. Tylko aż się wierzyć nie chce. Rafał A. Ziemkiewicz